Żeby się bili o ciebie

   Kikimora

Z Alicją Węgorzewską, śpiewaczką, dyrektorką teatru i matką dorastającej córki, rozmawiamy o życiowych mądrościach, nieuniknionych błędach, życiu w cieniu matki i wybijaniu się na samodzielność. I o tym, jak dmuchać w skrzydła. Czyli o wychowaniu.

rozmawiała MONIKA BERKOWSKA

zdjęcia KRZYŚ OPALIŃSKI

Kikimora

Odniosła Pani sukces i z pewnością ma Pani świadomość, jak niewielu go w Pani zawodzie osiąga. Patrzy Pani na córkę, która właśnie wchodzi na artystyczną drogę… Jest strach?

Widzę tu pewne zagrożenie. To znaczy nie w samej muzyce, ale w tym, że się spędza osiemnaście lat na ćwiczeniach, a potem i tak nie jest się przygotowanym do uprawiania zawodu.

Co to znaczy?

W naszym systemie edukacji artystycznej kładziemy nacisk na technikę gry czy śpiewu, uczymy interpretacji, budowy frazy… ale brakuje rzeczy podstawowej: nie uczymy tego, jak sobie poradzić w tym zawodzie psychicznie. Ze wszystkich moich kolegów i koleżanek, którzy ze mną studiowali, może 10 proc. uprawia czynnie ten zawód, z czego 2–3 proc. odniosło sukces.

Jak mają sobie poradzić? Ma Pani na to receptę? Rozmawia Pani o tym ze swoją córką, Amelią?

Tak. O tym, że sama jej pasja, ten drive muzyczny, to jeszcze nic. Talent to pierwsze 20 procent sukcesu. Od tego trzeba wyjść, bo z tym się rodzimy. Reszta to proces: nabieranie pewności siebie, świadomości artystycznej. Trzeba włożyć dużo wysiłku i znajdować w sobie siłę, również w niepowodzeniach.

Zwykle chcemy bliskim oszczędzić trudnych sytuacji, Pani chce powiedzieć, że te trudne są potrzebne, wręcz dobre?

Mogę powiedzieć o sobie: trudne sytuacje w życiu mnie wzmacniają. To jest bezcenne doświadczenie. Pamiętam swoje spotkanie z wielką śpiewaczką Heleną Łazarską. Uczyła w Wiedniu, zdałam tam na studia, ale nie stać mnie było na podjęcie nauki. Byłam rozgoryczona, nieszczęśliwa i wyżalałam się przed nią. Spojrzała uważnie i powiedziała: „Źle o tym myślisz. Pomyśl, że każde nieszczęście, które cię w życiu spotka, każdą niesprawiedliwość, krzywdę, niepowodzenie, będziesz umiała tak interpretować w muzyce, w śpiewie, że będziesz rozwalać ludzkie dusze”. Dziś nie mam jednego koncertu, żeby ludzie nie płakali, nie wstawali i nie prosili o bisy. Innych już nie pamiętam. To była życiowa mądrość.

Widziała Pani swoją córkę w sytuacji, kiedy coś jej nie wyszło?

O, tak. Jest w drugiej klasie gimnazjum i kiedy dostaje czwórkę w szkole, płacze. Na moje: „Dziecko, to przecież dobra ocena”, odpowiada: „Mogłam dostać piątkę”! Co mam powiedzieć? Byłam taka sama. Zwłaszcza dotyczy to przedmiotów muzycznych.

A może jej życie to pasmo sukcesów? Od trzech lat występuje w musicalu „Królowa śniegu”. To ciekawe, bo Pani też w nim debiutowała i do dziś wspomina upiorną perukę z gąbki.

Ale nie ja wysłałam Amelię na casting. Pierwszy jego etap przeszła w szkole muzycznej, do której chodziła. Na drugi wybrała się z tatą. Ukryli to przede mną. A tam, jak tylko usłyszeli nazwisko, zaraz padło: “Co, mama cię przysłała”. I pewnie nie uwierzyli w to, że mama nic nie miała z tym wspólnego. Nie jestem i nigdy nie byłam matką, która lata z dzieckiem po castingach. Z przerażeniem patrzę na niektóre koleżanki z show-biznesu, jak pchają swoje dzieci wszędzie, gdzie się tylko da.

Robią wszystko, by dmuchać im w skrzydła.

Czy ja wiem? Wkłada się te dzieci na siłę do seriali czy reklamówek, a potem rosną takie stare-malutkie. Kilkuletnia Amelia była jurorką w „Mini Szansie na sukces” Elżbiety Skrętkowskiej, potem trafiła na teatralne deski do produkcji Barbary Borys-Damięckiej. Ale to przyszło jakoś tak naturalnie, bez mojego udziału. Występuje raz, czasem dwa razy w miesiącu. Martwiłam się o to, czy nie opuści się w nauce, ale nic takiego się nie stało. Kiedy zostałam jurorką w „Bitwie na głosy”, przyszła i powiedziała: „Mamo, nie martw się, to wcale nie jest takie trudne”. (śmiech)

Powiedziała Pani kiedyś o córce, że jest starą duszą, ale to Pani ją taką ukształtowała.

Myśli pani o tym, że zanim poszła do przedszkola, w domu pojawiły się guwernantki?

Z jednej strony chcemy, żeby dzieciaki się rozwijały, szły na spacer, a przy okazji uczyły nazw drzew. Ale czy nie zabrała jej Pani dzieciństwa?

Amelia poszła do przedszkola i od razu przeniesiono ją do grupy ze starszymi dziećmi. Nie sądzę, żebym coś jej zabrała. Sama nudziłam się w przedszkolu. Wolałam z dziadkiem porozmawiać o literaturze, posłuchać radia, nauczyć się wierszy i tabliczki mnożenia. Rozmawiać ze starszymi, a nie bawić się lalkami.

Jest coś złego w zabawie lalkami?

Nic, ani w zabawie samochodzikami. Amelia miała cztery lata, jak poprosiła ojca chrzestnego o koparkę. Tylko czasem taka zabawa nie wystarcza. Bo ciągnie nas co innego. Ten sam ojciec chrzestny, Marek Juraszek, który jest psychiatrą, na swoich wykładach opowiada historię Amelii. Pojechałam z nią do rodzinnego Szczecina, kiedy miała miesiąc. Musiałam gdzieś wyjść, zostawiając ich dwoje samych, a ona akurat miała kolkę i strasznie płakała. Więc Marek włączył jej muzykę z „Wiedźmina” – całą ścieżkę dźwiękową nagrywałam w szóstym miesiącu ciąży – i to było jak wciśnięcie magicznego guzika. Usłyszała głos, który znała z łona, i się uspokoiła. Ona rosła z tworzeniem tej muzyki. Niczego jej nie zabrałam, odczytywałam sygnały płynące z jej strony.

Jakie to były sygnały?

Nie znała jeszcze nut – wiedziała tylko, gdzie na klawiaturze fortepianu jest gama, to najprostsze: do-re-mi- -fa-sol-la-si-do – a grała już swoją własną melodię i literowo zapisywała tę kompozycję. Miała wtedy cztery lata, może pięć. Puszczała sobie nagrania i tańczyła, improwizowała. Dziś pochłania książki. To absolutne szaleństwo, w jakim tempie ona czyta. Musiałam zainwestować w czytnik, bo ruszając z nią w podróż, nie sposób zapakować tylu książek do walizki. Harrego Pottera czyta po polsku i po angielsku. Jest dwujęzyczna.

Przyznała Pani, że zatrudniając nianie i guwernantki, chciała Pani rozpiąć nad nią parasol, który by ją chronił przy zderzeniu z rówieśnikami. udało się?

Absolutnie nie, nie da się tego zrobić. Nawet jak rodzic taki parasol rozepnie, to rówieśnicy go skutecznie postrzępią.

Z czym się zatem zderzała Amelia?

Słyszała od dzieci, że skoro jest o rok młodsza, to przez to głupsza. W szkole potrafią powiedzieć: „Rocznik 2002 nie ma głosu. Nie odzywaj się”. Nie ma innego argumentu, to trzeba się odwołać do tego najbardziej prymitywnego. Nie ma na to mojej zgody.

Jest Pani lwicą stającą publicznie w obronie dziecka?

Oczywiście, zdarzyło mi się to już nawet w przedszkolu. Amelia była obrażana przez chłopca swego rodzaju końskimi zalotami. Doprowadziłam do konfrontacji. Musiał przeprosić, pamiętam, że przyniósł kwiatek w doniczce. Rozmawiałam też z rodzicami.

Teraz nastoletni wiek niesie ze sobą nowe zagrożenia, rodzicom przysparza łopotów serca. Jak Pani sobie z tym radzi?

Nie sprawdzam córki. Z jednej strony, czuję się trochę spokojniejsza, bo chodzi do katolickiej szkoły, gdzie dzieci są wychowywane zgodnie z zasadami moralności, muszą mieć kręgosłup. Organizowane jest wspaniałe święto szkoły, które buduje poczucie wspólnoty. Młodzież angażuje się w akcje charytatywne. Nigdy bym nie zaglądała Amelii w jej w notatki, do pamiętnika, ale przychodzą takie momenty, kiedy myślę sobie, że być może będzie musiał nadejść taki moment, kiedy powiem: „Sprawdzam!”. Jak w pokerze.

Znam matki, które kodują pilot do telewizora, żeby dzieci nie oglądały w kółko telewizji. Zna to Pani?

Amelia ma swój własny telewizor. Włącza go, kiedy chce obejrzeć koncert, a kocha Adele czy Joni Mitchell. Mamy bardzo dużą kolekcję koncertów na DVD. Ogląda je, natomiast nigdy nie widziałam, żeby włączyła telewizor sobie tak po prostu. Nie ma u nas w domu terroru formatów, tego nieustającego gadania w tle…

Czy Amelia w ogóle robiła coś, z czego Pani była niezadowolona?

Nie jest asertywna. Chce wszystkich godzić, rozwiązywać problemy. Mówię jej: „Amelia, nie zbawisz świata!”. Boję się, że ten rys charakteru jest jakimś zagrożeniem. Nie chciałabym, żeby za parę lat wykorzystywali ją mężczyźni, ale co ja mówię, ludzie. Martwi mnie, że będą jej używać do swoich celów, przekraczać granice. Usłyszy: „Ty musisz zrobić dla mnie to i tamto, bo jestem nieszczęśliwy” – i ona będzie rozwiązywać jego problemy. Chciałabym, żeby umiała powiedzieć: „Nie”. Ale taka empatyczna była od zawsze. Kiedy wracałam z koncertu, brała poduszeczkę i kołdrę, sepleniąc jeszcze: „Mama, odpocnij”.

Jaką jest Pani mamą?

Jestem konsekwentną matką, nawet trochę zasadniczą. Nie zajrzę ani razu do zeszytu. Dziecko samo musi chcieć, stawiać sobie cele i samemu się sprawdzać. Jak się przychodzi na pierwszą próbę do opery, to albo jest się superprzygotowanym, albo słyszy się: „Dziękujemy, następny proszę”. Tam nie ma głaskania. Dziecku trzeba uświadomić, że siłę napędową musi znaleźć w sobie. Możemy mu pomagać, ale ono musi samo budować siebie. Czasem słyszę od koleżanek: „Nie mam poczucia własnej wartości”.

Myślę sobie wtedy: ale nikt ci jego nie przyda, ani ten mąż, ani samochód, ciuch czy wakacje. Musisz to sama w sobie znaleźć. Wtedy też nikt ci go nie będzie w stanie odebrać. Bo co, jeśli ktoś odbierze ci męża? Odbiera ci poczucie wartości? A jak zabiorą ci dom albo samochód, to co? Stracisz je? Trzeba inwestować w siebie, nie w rzeczy materialne.

Stara śpiewaczka to nie jest najbardziej atrakcyjny towar na rynku. Skończyłam zarządzanie kulturą, miesiąc temu obroniłam doktorat. Dziecku pokazuję, że na tym buduję swoją siłę. I na wierze, bo jestem katoliczką i chodzę na pielgrzymki na Jasną Górę. Wiara przekłada się na moje wewnętrzne poczucie siły. Kto mi odbierze doktorat? Nikt. Kończyłam studia, kiedy zaproponowano mi zarządzane teatrem. Mówię, że jestem „czołgiem”, bo konsekwentnie podążam do przodu, ale wcale nie jestem silna, jestem bardzo wrażliwa. Żeby móc dawać emocje publiczności, muszę je też sama przeżywać. Jeśli jestem „czołgiem”, to tylko na zewnątrz. Nikt nie musi znać moich rozterek. „Czołg” wolno i konsekwentnie podąża do przodu. A Amelia patrzy na mnie i mam nadzieję, że to da jej siłę w życiu.

Córka wzrasta w Pani cieniu.

Koleżanki zwracają mi na to uwagę. Budowanie relacji matka – córka nie jest proste, a jest jeszcze trudniejsze, gdy się jest sławną matką i córce się może wydawać, że jej nigdy nie dogoni. Często mówię Amelii: „Jestem tylko nędznym prototypem, a przed tobą cały świat stoi otworem. Jeśli chcesz studiować w np. w Anglii czy w Stanach, gdzie jest tysiąc osób na miejsce, to ja muszę na to zarobić, ale ty też. Swoimi umiejętnościami. Sławna mama tam nic nie załatwi. Musisz być bezsprzecznie najlepsza, tak, żeby się bili o ciebie”.

Kikimora 

stylizacja KASIA ŁASZCZ

włosy i make-up EMILIA NOREMBERG

produkcja JOANNA CHILIŃSKA-REKUĆ

Alicja Węgorzewska z córką Amelią mają na sobie biżuterię z kolekcji Lilou.