Wyzwania

  Kikimora  

Słownik mówi tak: trudne zadania, nowe sytuacje. Coś, co wymaga od nas wysiłku, poświęcenia. Coś, co bywa sprawdzianem naszej wiedzy i odporności. W rozmowie prowadzonej przez Martę Kuligowską przekładamy słownikową definicję na język spraw codziennych; życia, które stawia przed nami coraz to nowe wyzwania.

Rozmawiała MARTA KULIGOWSKA / TVN24

Zdjęcia ANNA GRZELEWSKA

Marta Kuligowska: Co jest dla Was wyzwaniem na dzisiaj?

Lidia Piechota: Dla mnie wyzwaniem okazuje się samodzielne macierzyństwo, samodzielne wychowywanie dziecka. Świadomie zaczęłam mówić: samodzielne, a nie – samotne, bo mi się samodzielne kojarzy z działaniem, a samotne – z narzekaniem. Dużo podróżujemy, więc mojemu synowi zdarza się często nie chodzić do przedszkola. Przez te podróże i ekspozycję na obce języki, Zac nie mówi po polsku. Wciąż układa sobie w głowie swój język. No i ścieram się z tym, że moje dziecko jest inne, że panie w przedszkolu nie mogą z nim nawiązać komunikacji. Natomiast wiem i widzę, bo spędzam z nim dużo czasu, że on potrzebuje cierpliwości. Wiem też, że wzoruje się tylko na mnie, bo nie ma innego wzorca, i dużo rzeczy robi tak jak ja. Dlatego jeszcze lepiej go rozumiem. Jest to dla mnie stresujące, bo chciałabym, żeby on umiał odnaleźć się w tej grupie i miał dobry kontakt z rówieśnikami.

Marta Kuligowska: Jowita, a Ty ogarniasz?

Jowita Budnik: I tak, i nie. Jestem w specyficznym momencie swego życia: mianowicie po raz pierwszy od dwudziestu kilku lat nie pracuję na stałe. Wcześniej, od czasów szkoły średniej, przez całe studia pracowałam. Nawet kiedy rodziłam dzieci, nawet kiedy karmiłam piersią – pracowałam. Potem niespodziewanie dostałam w prezencie od losu czas wolny. Przez osiem miesięcy nie pracowałam na etacie i tak mi się to spodobało, że od dwóch lat głównie siedzę w domu, odwożę i przywożę dzieci ze szkoły, gotuję. Z jednej strony jest mi z tym dobrze i chciałabym, żeby to trwało, a z drugiej nie zarobiłam w życiu tyle, żebym mogła tak niewiele robić zawodowo. Nie stać mnie na takie życie, jakie teraz prowadzę, i to jest moje wyzwanie: ogarnąć się finansowo.

Marta Kuligowska: Panie Wojtku, a dla Pana co jest wyzwaniem?

Wojciech Pytel: Wyzwaniem jest rodzina na każdym etapie: kiedy pojawia się dziecko, kiedy trzeba je wychować, kiedy idzie do szkoły, kiedy się usamodzielnia, a my, rodzice zostajemy w pustym domu. Ale dla mnie wyzwaniem jest też praca. Byłem pracoholikiem w latach 90. i nigdy się z tego nie wyleczyłem. No i trzecie wyzwanie to działalność charytatywna, która zaczęła się w moim życiu przypadkowo. Kiedyś mój pracownik poprosił, żebyśmy jako firma wypożyczali salę konferencyjną na spotkania rodziców adopcyjnych. Zgodziłem się. Za którymś razem zacząłem się im przysłuchiwać. Ja wtedy robiłem karierę i tu takie zderzenie: z adoptowanymi dzieci, z ich przeszłością. I tak sam zaangażowałem się w pracę fundacji. To są takie trzy obszary życia, które muszę pogodzić. I to jest wyzwanie.

Marta Kuligowska: Dla mnie największym wyzwaniem jest pogodzenie pracy i macierzyństwa. Szczęściem było urodzenie zdrowych bliźniąt, ale dziś to nie są już małe dzieci – konkretnie: ośmiolatki. Mając swoje zdanie, rozliczają rodziców z poświęcanego im czasu, z rodzaju relacji i komunikacji. A ja bym chciała teraz przebiec czterdziesty, jubileuszowy maraton w Paryżu. Sama kończę 40 lat i pomyślałam, że to byłoby piękne, przebiec maraton na czterdziestkę! Jowita, dla Ciebie ostatnie lato i ostatni film to było wyzwanie?

Kikimora

Jowita Budnik aktorka, żona, mama dwóch córek 6-letniej Nadii i 9-letniej Soni.

Jowita Budnik: W wakacje byłam w Rwandzie, gdzie kręciliśmy film Joanny Kos-Krauze i Krzysztofa Krauze pt. „Ptaki śpiewają w Kigali”. To była jedna z najpiękniejszych przygód mojego życia. Najpierw pojechałam tam sama, do pracy, a później – kiedy skończyliśmy zdjęcia – dołączyły dzieci i mąż. Jestem z tego powodu bardzo zadowolona, chociaż dzieci chyba nie do końca. Rwanda nie zrobiła na nich aż takiego wrażenia, jak się spodziewałam, musi upłynąć parę lat, zanim docenią, gdzie były.

Marta Kuligowska: Lidka, a jakim wyzwaniem jest dla Ciebie samotne macierzyństwo?

Lidia Piechota: Z Kristofferem – ojcem Zachariasza – rozstaliśmy się, gdy byłam w ciąży. Toffe jest ode mnie o 6 lat młodszy. Dziś tworzymy zgodną rodzinę, nie będąc razem. Ale podczas ciąży i porodu nie było go przy mnie. Urodziłam dziecko z moim najlepszym przyjacielem. Było wyjątkowo. Jestem wręcz entuzjastką porodową i chcę urodzić kolejne dziecko. Kiedy okazało się, że jestem w ciąży, koleżanka z Opola zaproponowała mi prowadzenie vloga na jej portalu dla kobiet w ciąży i rodziców małych dzieci – siostraania.pl. Magda stworzyła taki portal, dlatego że sama jest mamą i bardzo tego potrzebowała. Chciała dzielić się z innymi swoimi doświadczeniami. Dla mnie to było fantastyczne, ponieważ mogłam zarabiać na życie, robiąc coś, co potrafię najlepiej, o czymś, co najbardziej kocham. Przez całą ciążę utrzymywałam się z prowadzenia tego vloga. Później, przez cały pierwszy rok życia Zachariasza, robiłam filmiki z każdego tygodnia życia mojego syna, a także z różnych ważnych momentów, np. pierwszych zajęć na basenie. Miałam czas i pretekst, żeby to sobie udokumentować. Byłam więc zabieganą mamą, ale z drugiej strony moje obowiązki polegały właśnie na byciu mamą. Dzięki temu nie musiałam się z dzieckiem rozstawać na czas pracy, nie musiałam go nikomu podrzucać.

Marta Kuligowska: Dla swoich rodziców pewnie Ty byłaś niezłym wyzwaniem?

Lidia Piechota: Moja mama akceptuje moje wybory, choć po pewnym czasie potrafi przyznać, że np. była czymś przerażona.

Marta Kuligowska: Panie Wojtku, a w Pana życiu pojawienie się dzieci to była rewolucja?

Wojciech Pytel: Moje dzieci urodziły się na przełomie lat 80. i 90. Nieplanowane, tak się po porostu zdarzyło. Byłem wtedy pracownikiem Politechniki Gdańskiej. Mieszkaliśmy w wynajętym mieszkaniu, którego właściciel wrócił pewnego dnia z Afryki i kazał nam się wyprowadzać. Musieliśmy sobie szybko ze wszystkim poradzić. Wykorzystałem to, że były to czasy gospodarczego przełomu. Wystarczył język angielski, żeby zostać prezesem firmy…

Marta Kuligowska: Jak ktoś w tych czasach był inteligenty, to mógł szybko zrobić karierę i pieniądze.

Wojciech Pytel: Nagle dostałem bardzo intratną propozycję pracę w Nokii. Zostawiłem więc dom i rodzinę i przeniosłem się do Warszawy. W naszym domu w Gdańsku nie zdarzyło mi się spać trzy noce z rzędu. Byłem weekendowym ojcem. To trwało pięć lat. Stałem się pracoholikiem, mieszkałem w biurze, nie umiałem dostrzec potrzeb dzieci. Tak się to toczyło do momentu, kiedy moja żona powiedziała: dość i postanowiła znaleźć pracę i przenieść się z dziećmi do Warszawy, gdzie mieszkamy do dziś. Dla mnie i dla dzieci to był czas nadrabiania zaległości. Miały wtedy 9 i 11 lat. Potem pojawiła się fundacja i to była dla mnie doskonała odskocznia, żebym nie zwariował. Był taki ważny, graniczny moment w 2006 roku. Przewróciłem się na ulicy, bo strasznie zabolała mnie noga. Okazało się, że mam sepsę i trafiłem na OIOM. Tam mnie odratowali…

Marta Kuligowska: Co się okazało?

Wojciech Pytel: W tamtym czasie uprawiałem sporty ekstremalne i byłem dosyć aktywny fizycznie: spadochrony, snowboard, konie, jazda na motocyklu. Miałem staw biodrowy wymieniany na sztuczny i okazało się, że tam zalęgły się bakterie. Stąd ta sepsa. To był początek kolejnej zmiany w moim życiu. Trzeba było zwolnić.

Lidia Piechota : Dlatego ja, odkąd jestem mamą, nie podejmuję takich ekstremalnych wyzwań. Jestem bardziej ostrożna i by tak rzec: zachowawcza.

Kikimora

Wojciech Pytel ojciec dwójki dorosłych dzieci Aleksandry (25 lat) i Macieja (lat 27)

Wojciech Pytel: Po trzech latach rozwinęło się kolejne zakażenie stawu biodrowego, i kolejna sepsa, i tak było co roku. Przeszedłem siedem operacji. Antybiotyki nie działały na bakterie, które weszły do kości i w końcu wycięli mi kawałek kości i wstawili w to miejsce kawałek metalu. Dlatego teraz piszczę na bramkach. W końcu po tych wszystkich przygodach postanowiłem skończyć ze sportami ekstremalnymi i przerzuciłem się na żeglarstwo. Żegluję często samotnie i to jest dla mnie dobry czas.

Marta Kuligowska: Czy dzieci poszły w Pana ślady, czy wręcz przeciwnie? Buntowały się?

Wojciech Pytel: Dzieci, czy tego chcą czy nie, się buntują. Ale nawet jak się buntują, to też wzorują. Mój syn więc się wspina, a z kolei córkę zaraziłem jazdą konną. Nawet ją tymi końmi „katowałem”, bo sam nie mogłem już jeździć, więc wszystko inwestowałem w nią. W końcu zbuntowała się i uciekła do Krakowa. Choć i tam ją dopadłem, bo wybrała studia filozoficzne, a to była również moja pasja. Także skorupka trochę nasiąka tym, co jest dookoła.

Marta Kuligowska: Jowita, jakim wyzwaniem są dla Ciebie córki – sześcio- i dziewięcioletnia?

Jowita Budnik: Bycie matką, rodzicem to ciągłe wyzwanie. Tego ani nie zaplanujesz, ani nie zresetujesz. To się nigdy nie skończy. Ale generalnie mam takie podejście do życia, że się nie napinam. Wychodzę z założenia, że zawsze jakoś to będzie. Jedyne, na czym mi zależy, to, żeby moje dzieci wyrosły na szczęśliwych ludzi. Zabawne, bo całe życie mówiłam, że nigdy nie będę taka, jak moja mama. Stawałam w kontrze. A teraz myślę, że za daleko od niej nie uciekłam. Używam nawet tych samych zwrotów, sloganów, formułek. Ale myślę sobie, że wszystko jeszcze przede mną, bo moje dzieci są w takim wieku, że na razie dogadywanie się z nimi to sama przyjemność. Najtrudniejsze dopiero nadejdzie.

Marta Kuligowska: Rodzicielstwo to jest też godzenie się z innością dziecka, bo nawet wśród bliźniąt rodzi się gotowy człowiek, inny od tego drugiego bliźniaka.

Wojciech Pytel: Sam jestem bliźniakiem. Mam brata, który jednak nie urodził się tego samego dnia, co ja. Jeden z nas przyszedł na świat przed północą, a drugi po. Stąd mieliśmy w dokumentach różne daty urodzenia. Później je zmieniliśmy, bo skoro jesteśmy bliźniakami, to jesteśmy bliźniakami! Chociaż ja jestem bardziej umysł ścisły, a brat – humanista: ja bardziej szalony pcham się w kłopoty, a on – spokojny.

Marta Kuligowska: Ale czy brat bliźniak to było dla Pana wyzwanie? Jakie były/są Wasze relacje?

Wojciech Pytel: Dobre. Teraz oczywiście, bo w dzieciństwie to myśmy się ciągle lali, walczyli o terytorium w małym mieszkaniu. Śmiesznie, bo jak zbudowaliśmy dom, to postanowiliśmy z żoną, że nasze dzieci (wtedy 4 i 6 lat) będą miały wspólny pokój. Po jakimś czasie zauważyliśmy, że one na podłodze narysowały linię, żeby zaznaczyć swoje terytorium.

Jowita Budnik: U nas też, siłą rzeczy, córki wylądowały w jednym pokoju.

Lidia Piechota: Jak tak Was słucham, to myślę sobie, że jest mi bliski model Jowity, takie życie z prądem.

Marta Kuligowska: Ale ty jako EXTREMAMA nie boisz się przecież podejmować wyzwań!

Lidia Piechota: Nie, ale teraz moim sportem ekstremalnym jest macierzyństwo. Dużo rzeczy odpuściłam.

Marta Kuligowska: Ale ja nie myślałam o takim dosłownym sporcie. Ekstremalne to jest np. wzięcie kredytu albo jakiś związek…

Kikimora

Lidia Piechota autorka bloga extremama, dziennikarka, prezenterka telewizyjna. Mama 3,5-letniego Zachariasza.

Lidia Piechota: Mam jeden priorytet – to Zachariasz. I mimo że go wychowuję samodzielnie, chciałabym, żeby miał męskie wzorce. Mój syn lubi spędzać czas z mężczyznami. I ja mu tego absolutnie nie zabraniam. Dzięki temu, że lubię kulturę hip-hop, snowboard i deskorolki, to mam wielu kolegów, którzy mogą być przykładem dla Zaca. Miałam brata, dwa lata młodszego, który zmarł nagle półtora roku temu. To dla mnie bardzo trudne. Jeszcze tego nie przerobiłam, jeszcze się z tym do końca nie pogodziłam. Całe życie miałam brata i wiem, ile dla dziecka znaczy rodzeństwo. Bawiąc się z Zachariaszem, przypominam sobie, że tak samo bawiłam się z bratem. Wiem, jak ważne jest, by Zachariasz miał kontakt z dziećmi, z rodziną.

Powiem wam szczerze, że rozumiem lepiej mojego syna dzięki temu, że miałam brata. Spędzam czas z synem trochę jak facet. Mamy takie męskie zabawy, ale nie mam problemu z kolorem różowym, tańczeniem, śpiewaniem. Jak Zachariasz chce wziąć tusz do rzęs i się pomalować, bo widzi, że mama to robi, to też na razie mu pozwalam.

Mój brat zmarł dlatego, że rozrabiał. Zapracował sobie niespełna 30-letnim życiem na to, co się stało. Żył tak, jak chciał, ale jego życie skończyło się w sekundę. To było bardzo trudne. Wszystko wydarzyło się przy moim tacie, który długo go reanimował. Byłam wtedy z moją mamą i to ja jej o tym powiedziałam. To też jest dla mnie wyzwanie, by sobie z tą sytuacją poradzić. Wiecie jak jest, kiedy doświadczamy takich sytuacji granicznych, jedni sobie jakoś z nimi radzą, a inni nie. Nie wiem, kto radzi sobie lepiej w tej sytuacji. Myślałam, że to ja jestem twarda, ale teraz widzę, że rodzice dobrze to znoszą, a ja miewam słabe chwile. I mimo że moi rodzice od lat nie są razem, odkąd nie żyje mój brat, członkowie mojej rodziny znów się zbliżyli do siebie. Rodzice przyjaźnią się, chodzą na spacery ze swoimi psami i dzięki temu mój syn ma rodzinę.

Marta Kuligowska: Lidka, niesamowita jest historia Twojej rodziny, wstrząsająca, wzruszająca. Pan, Panie Wojtku, w ośrodku adopcyjnym też pewnie słyszał dużo poruszających historii.

Wojciech Pytel: Historii jest kilka. Zajmujemy się dziećmi przed adopcją i cała sztuka polega na tym, żeby odpowiednio wcześnie zdiagnozować i zrekompensować im te wszystkie braki, jakich doświadczyły.

Marta Kuligowska: Wielu rodziców oczekuje na adopcję dziecka?

Wojciech Pytel: Dużo. Ośrodek adopcyjny prowadzi z nimi szkolenia. Często się słyszy, że stawiamy bardzo wysokie wymagania. Ośrodki adopcyjne mają jedną perspektywę działania: dobro dziecka. Nie poczucie komfortu rodziców adopcyjnych. To dziecko było już raz porzucone i trzeba mu zapewnić sto procent dobrego domu i przyjaznego środowiska.

Historii, które zapadają w serce, jest sporo. Ponad 90 procent z nich ma dobre zakończenie. Pamiętam dziecko z widocznym FAS-em (alkoholowy zespół płodowy), wszystkie objawy! Nagrałem nawet filmik, jak się na początku zachowywało: nie można go było wziąć na ręce, bo ono się odpychało, nie można go było przytulić, nie patrzyło ci w oczy. Jego najlepszą zabawką była jego własna nóżka, bawiło się własną stopą. I trafiło do takiej rodziny, która wzięła na siebie to wyzwanie. Wspaniali rodzice, to zmieniło ich życie. Matka rzuciła pracę, zaczęła studiować psychologię, w końcu została diagnostą FAS-u i w tej chwili pomaga innym dzieciom. Często ich spotykam całą rodziną. Podarowałem im ten filmik, żeby zobaczyli, jak gigantyczną pracę wykonali.

Kikimora

Marta Kuligowska dziennikarka TVN24, mama 8-letnich bliźniąt Heleny i Franciszka.