O tych, co tęsknią za śniegiem

Kikimora

zdj. Filip Skrońc

Jechałem na drugi koniec świata, żeby porozmawiać z ludźmi, którzy przeszli straszne rzeczy, a myślałem tylko o tym, że coś ważnego może wydarzyć się w moim domu. Od początku bardzo zależy mi na tym, by wszystko zobaczyć na własne oczy. By niczego nie ominąć – żadnej pierwszej rzeczy, którą robi lub widzi mój syn. To dla mnie szalenie istotne. – mówi fotograf, reporter, dokumentalista Filip Skrońc.

wywiad PAWEŁ STARZEC

zdjęcia FILIP SKROŃC

Kikimora

zdj. Filip Skrońc

 

Zacznijmy od tego, co sam o sobie mówisz. Czym zajmuje się eksperymentujący dokumentalista?

Eksperymentujący” to taki ładny dodatek, który usprawiedliwia ciągłą ucieczkę od konwencji i pozwala robić czasem dziwne rzeczy. Zaczynałem od pisania reportaży i wiele moich tekstów przepadło, bo były zbyt osobiste. Musiałem kasować te odautorskie wstawki, a moje myślenie o dokumencie obejmuje własną perspektywę i pierwszoosobową narrację. Taka etykietka, którą sobie kiedyś wymyśliłem, pozwala rozciągać medium na wszystkie strony. Nie muszę się ograniczać i dookreślać. Mogę łączyć tekst, fotografie i film bez myślenia o granicach pomiędzy tymi rzeczami.

Mówiąc więcej o specyfice Twojej pracy – jeden z wpisów na Twoim blogu, po powrocie z wyjazdów, mówił o dwóch godzinach na zeskanowanie negatywów i dwóch latach na napisanie tekstu. Czy pracujesz nad dłuższą formą?

Strasznie wolno piszę. Kiedyś pisałem dużo – typowo magazynowe rzeczy, recenzje i artykuły z tezą. W pewnym momencie stwierdziłem, że to bez sensu, i postanowiłem zacząć pisać w zupełnie inny sposób. Fotografia jest szybka, można działać na bieżąco. Tekst wymaga skonstruowania całej formy, a to trwa. Nie śpieszę się. Pracuję teraz nad czymś większym. W notesie mam wypisane 54 tematy, które na ten moment powinienem opisać. To musi zająć trochę czasu.

Kikimora

zdj. Filip Skrońc

Znaczna część Twoich projektów dotyczy Azji lub Afryki, ogólnie mówiąc: miejsc odległych. Czy to zamierzony kierunek?

Wszystko zaczęło się na Stadionie Dziesięciolecia. To też jest bardzo osobiste, bo pracowała tam moja rodzina. Jako dzieciak spędzałem na bazarze dużo czasu i wsiąkałem w tamtą specyficzną atmosferę. W pewnym momencie zauważyłem, że wszystko, co robię dokumentalnie, wynika z tamtego stadionowego doświadczenia – i ta Afryka, i wcześniej Azja. Stadion był dla mnie punktem wyjścia i to bardzo dosłownie.

Co masz na myśli, mówiąc o punkcie wyjścia?

Miałem kontakt z Afrykanami, Gruzinami, Ormianami, Turkmenami i Wietnamczykami. Widziałem, jak pracują, spędzałem z nimi czas i słuchałem o ich krajach. Kiedy zacząłem na poważnie zajmować się fotografią, ten kierunek był naturalnym wyborem. Kiedy Stadion zaczął znikać, zaczęli znikać też moi znajomi. Dosłownie traciłem z nimi kontakt z dnia na dzień. Część pojechała na Zachód, ale duża grupa wróciła do swoich domów. Wtedy wymyśliłem sobie, że pojadę niejako za tymi ludźmi. Wybór Wietnamu wydawał mi się najprostszy i najbardziej reprezentatywny. Chciałem odnaleźć elementy kojarzące się z Polską oraz osoby, które spędziły w niej jakąś część swojego życia. Sprawdzić, czy za czymś tęsknią i co w nich z tej Polski zostało, ale nie spodziewałem się, że to może być tak silne. Jeden z bohaterów przyszedł na przykład na rozmowę z notesem, na okładce którego była Kolumna Zygmunta i Zamek Królewski. Inny miał bibliotekę pełną Sienkiewicza, Grudzińskiego, Prusa, Lema, Pilcha i Kapuścińskiego. To naprawdę było ciekawe, że ktoś może tęsknić za skrzyżowaniem Świętokrzyskiej i Nowego Światu lub za śniegiem. To właśnie śniegu brakowało prawie wszystkim moim rozmówcom.

Kikimora

zdj. Filip Skrońc

Wątek migracyjny pojawiał się też później?

Ostatnia rzecz, nad którą pracowałem w Tanzanii, też jest o migracji, choć wcale nie planowałem takiego reportażu. Jego głównego bohatera Martiego Myre spotkałem przez przypadek na ulicy. Wizualnie różnił się od Tanzańczyków, więc zapytałem, skąd jest. Powiedział, że z Etiopii, ale żeby opowiedzieć, jak znalazł się w Dar es Salaam, musiałby mi zająć resztę dnia. Zgodziłem się na to i chyba pierwszy raz w życiu miałem dreszcze od słuchania czyjejś opowieści. Opowiedział mi ją dwa razy, bo chciałem ją dokładnie zanotować. Później sprawdzałem detale, daty i miejsca. On tego nie mógł wymyślić! Siedziałem godzinami i to wszystko niesamowicie się na siebie nakładało. Jego życiorys to tak naprawdę wielowymiarowa historia tego, co wydarzyło się na kontynencie afrykańskim w ciągu ostatnich dziesięciu lat. To też opowieść o tym, jak nasze życia są inne – ja 17 maja 2007 roku zdawałem maturę, a mój rówieśnik po drugiej stronie globu patrzył na to, jak mordują jego matkę i siostrę. W reportażu nie mogłem pominąć tego, co sam czułem, gdy słuchałem Martiego.

Kikimora

zdj. Filip Skrońc

Ciągnąc dalej temat perspektywy osobistej, w Twoim portfolio pomiędzy tymi dokumentalnymi historiami jest też rodzinny film o pierwszym roku życia Twojego synka.

Bardzo długo zastanawiałem się, czy pokazywać to, co się dzieje tuż obok mnie. Tak jak mówiłem wcześniej, wierzę w pierwszoosobową perspektywę i narrację. To, że wyjeżdżam na drugi koniec świata, ma na moją pracę taki sam wpływ jak to, że mam Kajtka. Pokazuję dużo środka, osobistych notatek, ujęć z zaplecza, bo wydaje mi się, że cała ta praca nie istnieje bez takiego kontekstu. Chodzi o całość. Noc w samolocie do Tanzanii była pierwszą, którą spędziłem bez Kajtka i Moniki. Nie da się pominąć tego uczucia, więc ono siłą rzeczy ma wpływ na moją pracę. Może to jest niezdrowe, ale trochę świadomie mieszam prywatne i personalne projekty ze zlecanymi z zewnątrz. Z czasem chciałbym zagęszczać stopień, w jakim te rzeczy się przeplatają, bo w moim przypadku oddzielanie tych spraw jest sztuczne. Nawet tekstu pisanego o Wojciechu Jagielskim na zlecenie nie mógłbym napisać bezosobowo, bo to nie miałoby żadnej wartości bez opowiedzenia, jaki wpływ na moją pracę miała jego twórczość. Nie chcę pracować z pominięciem tego uczestnictwa.

Kikimora

zdj. Filip Skrońc

Pokazujesz też dużo ze swojego warsztatu, zapisków, notatek. To styl czy większa historia? Pokazuję to, co sam najbardziej lubię oglądać. W Jordanii widziałem dziennikarza „The Economist”, który wywiad z prezydentem notował w szesnastokartkowym zeszycie z króliczkiem na okładce, i nie mogłem oderwać od tego wzroku. Uwielbiam podglądać, jak pracują inni. No i wydaje mi się, że pokazywanie samego procesu czasami opowiada więcej niż efekt końcowy. Dlatego właśnie staram się pokazywać całą drogę.

W tym balansie pomiędzy prywatnym i zawodowym Kajtek dużo zmienił?

To, że się pojawił Kajtek, miało ogromny wpływ na sposób, w jaki pracuję. Nauczyło mnie kontrolować czas i planować różne rzeczy. Chcę układać wszystko tak, by on wiedział, kiedy tata będzie w domu, a kiedy będzie musiał wyjść do pracy. Po jego narodzinach spojrzałem na to, co robiłem, z zupełnie innej perspektywy. Śmieszne wydają mi się dziś dawne usprawiedliwiania w stylu „nie mam czasu i pieniędzy”, bo dopiero przy dziecku okazało się, że wtedy miałem jedno i drugie, i to w nadmiarze. Chciałbym, by kiedyś Kajtek zobaczył, jaki miał wpływ na wszystko, co robiłem.

Kikimora

zdj. Filip Skrońc

A sama specyfika pracy na wyjazdach, w drodze na inny kontynent, o której pisałeś na blogu?

Ta notatka na blogu, o pierwszej nocy z dala od dziewczyny i syna, powstała na bazie jakichś zapisków robionych na gorąco jeszcze w samolocie. Po ośmiu miesiącach bycia z Kajtkiem i Moniką wsiadłem do samolotu i zrozumiałem, jak bardzo za nimi tęsknię, i jak tęsknię za naszymi małymi rytuałami. Jechałem na drugi koniec świata, żeby porozmawiać z ludźmi, którzy przeszli straszne rzeczy, a myślałem tylko o tym, że coś ważnego może wydarzyć się w moim domu. Od początku bardzo zależy mi na tym, by wszystko zobaczyć na własne oczy. By niczego nie ominąć – żadnej pierwszej rzeczy, którą robi lub widzi mój syn. To dla mnie szalenie istotne.

Czyli teraz chcesz osiąść na miejscu?

Zdecydowanie za bardzo lubię jeździć, żeby przestać. Plan jest zupełnie inny. Nie mogę się doczekać, kiedy ruszymy w dłuższą drogę we trójkę. Bardzo chcielibyśmy przenieść się gdzieś na dłużej. I tu znowu pojawia się Azja, bo wydaje nam się, że to pomogłoby zbudować w Kajtku zupełnie inne podejście do świata. Chciałbym, żeby zrozumiał, że to, co się na świecie dzieje, jest naprawdę ciekawe i warte zobaczenia. Chciałbym, żeby mógł zobaczyć więcej niż ja.

 

Kikimora

zdj. Filip Skrońc