O równowadze w byciu odpowiedzialnym

Kikimora

Jak kojarzy nam się pojęcie odpowiedzialności? Czym jest nadodpowiedzialność? Jak nauczyć dziecko bycia odpowiedzialnym? I gdzie leży granica między odpowiedzialnością a lekkomyślnością? O tym rozmawialiśmy z Katarzyną Kolendą-Zaleską, Szymonem Majewskim oraz Pawłem Kunachowiczem.

rozmawiała MARTA KULIGOWSKA

zdjęcia ANNA GRZELEWSKA

Marta: Jak rozumiecie pojęcie odpowiedzialności? Czy jesteście odpowiedzialnymi ludźmi?

Kasia: Odpowiedzialność to dość szerokie pojęcie i trudno je tak po prostu zdefiniować. Myślę, że w byciu odpowiedzialnym chodzi o to, żeby postępować zgodnie z własnymi przekonaniami, jednak w sposób, który nikogo nie krzywdzi i nie rani.

Szymon: Ale na tę naszą odpowiedzialność czyha w świecie wiele pułapek. Mnie odpowiedzialność kojarzy się przede wszystkim z dziećmi i pracą. Muszę jednak przyznać, że czasami mam wrażenie, że jestem nadodpowiedzialny.

Marta: Jak to?

Szymon: Można wpaść w taką spiralę. Podam klasyczny przypadek znad morza, gdzie jeździliśmy z naszymi małymi dziećmi i grupą znajomych. Nad morzem zawsze siadałem za parawanem i pilnowałem swoich dzieciaków. W pewnym momencie złapałem się na tym, że poza tym, że pilnuję swojego syna i swojej córki, pilnuję też dzieci naszych znajomych. Po jakimś czasie do naszych dzieci zaczęły dołączać obce dzieci i nagle się zorientowałem, że oto pod moim okiem jest połowa plaży, a inni rodzice siedzą i piją piwo. Tylko ja jeden frajer siedzę, pilnuję i nie mogę, nie umiem przestać. Miałem w sobie taki imperatyw, żeby przejmować odpowiedzialność za innych. Takich sytuacji miałem bardzo dużo.

Marta: Czy to znaczy, że bycie odpowiedzialnym to bycie frajerem?

Szymon: Mówię tylko, że czasem można się w poczuciu odpowiedzialności zapędzić, a warto zachować balans.

Marta: A jak jest z Tobą, Paweł?

Paweł: Dla mnie odpowiedzialność to nadawanie sensu temu, co się robi, myślenie o tym, co się wybiera, i akceptowanie skutków tych wyborów.

Marta: W domu zauważyliśmy ostatnio, że Helenka ma tendencje do przejmowania odpowiedzialności za Frania. Pilnuje go, zwraca uwagę… Zaczęłam się zastanawiać, czy to my przypadkiem nie wbijamy jej w odpowiedzialność za brata. Być może tak jest… Nie wiem, ale na pewno zaczęłam się temu przyglądać. Co sądzicie o takim przejmowaniu odpowiedzialności za kogoś?

Kikimora

Paweł: Miałem taką sytuację z moją starszą siostrą, która bardzo długo była obciążona poczuciem odpowiedzialności za młodszego brata. To niestety nie była dla nas obojga komfortowa sytuacja i nie służyło to dobrze naszym ówczesnym relacjom. Nie wiem, z czego to się bierze. Przecież nie dlatego, że prosisz o to Helenkę. Może dziewczyny tak mają, że czują się odpowiedzialne za chłopaków.

Szymon: Ale to się może jeszcze zmienić i zupełnie odwrócić.

Kasia: A ja jestem jedynaczką, więc rodzice starali się mnie nauczyć odpowiedzialności w inny sposób. Chciałam mieć psa, więc do moich obowiązków należało dbanie o niego i wyprowadzanie na długie spacery. Czasem się wściekałam, bo zamiast na krakowskie Błonia, wolałam iść do knajpy ze znajomymi, ale obowiązek to był obowiązek.

Marta: A czy poczuliście większą odpowiedzialność, kiedy w Waszym życiu pojawiły się dzieci? Pamiętam, że początkowo myśl, iż do końca życia jestem odpowiedzialna za dwie małe istoty, przerażała mnie i bardzo ciążyła. Potem już się z tym oswoiłam.

Kasia: Całe życie się zmieniło, bo przestałam być już człowiekiem wolnym jak ptak, który może robić, co chce. Stanęły przede mną konkretne obowiązki, które są skorelowane z poczuciem odpowiedzialności. Najbardziej zależało mi na wychowaniu córki na dobrego człowieka, nauczeniu jej radzenia sobie w życiu i pomocy w zdobyciu dobrej edukacji. Pamiętam, że kiedy Ania była mała, miałam taki paranoidalny strach, że wpadnie w narkomanię. Nie wiem dlaczego, ale martwiłam się tym po nocach. Trwało to chyba rok, ale mi przeszło. I dziś myślę, że wychowałam swoją córkę na odpowiedzialną osobę.

Marta: Szymon, ile miałeś lat, jak zostałeś ojcem? Jak to było?

Szymon: Miałem 24 lata. Pochodzimy z moją żoną Magdą z rozbitych rodzin i był w nas lęk, że nie będziemy umieli stworzyć prawidłowych wzorców wychowania. Mnie wychowywała mama, mierzyłem się więc z rolą ojca, bo nie wiedziałem, jaka ona dokładnie powinna być. Można było mną łatwo kierować, pozwalałem na wszystko. Razem z Magdą rzuciliśmy się w wir bycia rodzicami do tego stopnia, że po pewnym czasie spotkaliśmy się z pretensjami znajomych, że po pojawieniu się dzieci zaprzestaliśmy życia towarzyskiego. W tamtym okresie byłem skupiony wyłącznie na pracy i na rodzinie. Miałem takie poczucie, że gdybym wyszedł raz w tygodniu z kolegami na piwo albo mecz, to byłaby to jakaś zdrada. Czułem, że powinienem jak najwięcej czasu być z dziećmi w domu. Nie chciałem inaczej. Teraz po wielu latach odzyskuję znajomych, bo wiem, że w dziedzinie wychowania nie mam już nic do zrobienia.

Marta: Paweł, Ty zostałeś ojcem trzy lata temu. W momencie pojawienia się Tytusa na świecie zmieniło się Twoje myślenie?

Paweł: Nie bardzo się zmieniło, jeśli chodzi o postrzeganie tego, co jest, a co nie jest odpowiedzialne. Wiele osób mówiło mi, że wszystko się będzie zmieniało i doświadczę ograniczenia wolności, w domyśle – w imię odpowiedzialności. Były dwie grupy kolegów – jedni (nieliczni) mówili, że to intuicyjna sprawa i wspaniałe doświadczenie, które niczego nie zabiera, i ci drudzy, którzy złowieszczyli, że już nie będę jeździł na wyprawy, biegał czy się wspinał. Że zostaje mi tylko zgoda na Kinder Party w McDonaldzie.

W moim przypadku sprawdziła się wersja pozytywna. Myślę, że to dzięki Beacie, która tworzy wokół nas pozytywny świat, jest samodzielna i niezależna. Z drugiej strony, kiedy pojechałem na wyprawę na Muztagh Ate (7546 m n.p.m. – przyp. red.) i podchodziłem na 7000 metrów, mając jeszcze pół kilometra przewyższenia na szczyt, kiedy było straszliwie zimno (-35 ̊C) i otaczała nas totalna mgła, pomyślałem, żeby zawrócić. Wcześniej podczas podchodzenia towarzysząca mi koleżanka zapytała, czy wycofałem się kiedyś z jakiejś góry, odpowiedziałem, że dotychczas udawało mi się na większość gór wchodzić. Na szczęście pogoda się poprawiła i dotarliśmy bezpiecznie na szczyt.

Marta: Twoja historia przypomina mi moment, kiedy mój partner, który jest fotografem i robił zdjęcia m.in. w Iraku, Arabii Saudyjskiej, miał jechać do Afganistanu. Byłam wtedy w ciąży, wiedzieliśmy już, że to będą bliźnięta. Nie wyraziłam zgody na ten wyjazd. Powiedziałam do Pawła: „Wojnę z talibami mogę ci zrobić w domu” (śmiech). I na szczęście nie pojechał.

Paweł: Gdyby Beata powiedziała mi, że nie mogę jechać na jakąś wyprawę, to po prostu bym umarł. Położyłbym się w domu i zdziadział. To nie byłoby zbyt odpowiedzialne.

Kikimora

Szymon: A ja pamiętam, że chciałem zrobić kurs pilotażu i kiedy powiedziałem o tym Magdzie, ta ostro zaprotestowała. Mówiła, że taką pasję mogą mieć single, a my mamy rodzinę, dzieci, wybrałem już inne życie.

Marta: A czy w związku z tym odpowiedzialność nie kojarzy się Wam czasem z poczuciem winy? Że czegoś nie robimy albo robimy za dużo i zbyt zuchwale? Gdzie przebiega ta granica między odpowiedzialnością a lekkomyślnością?

Paweł: Zastanawia mnie, dlaczego pojęcie odpowiedzialności zawsze kojarzone jest z zakazami? Że jeśli czegoś nie zrobię albo z czegoś zrezygnuję, to będę wówczas odpowiedzialny? Mam wrażenie, że to takie manipulowanie, wykorzystanie naszych lęków i ograniczeń jako promocji postaw niby odpowiedzialnych. A ja myślę, że niezrobienie czegoś, niespełnienie swoich marzeń czy niezrealizowanie jakiegoś pomysłu jest czasem właśnie wyrazem nieodpowiedzialności…

Szymon: Wobec siebie pewnie tak, ale jest też element odpowiedzialności za kogoś. To niestety często wiąże się z odsuwaniem swoich potrzeb. Jednak nie chodzi mi o to, żeby całkowicie z siebie rezygnować.

Marta: Brzmi to tak, jakby odpowiedzialność była więzieniem…

Kasia: Wiadomo, jest odpowiedzialność za dzieci, za rodziców. Jednak zgadzam się z tym, że każdy jest odpowiedzialny przede wszystkim za swoje życie. Za siebie. Dlaczego ktoś ma rezygnować z wypraw swojego życia? Albo z marzeń? Zapamiętałam obraz swojej córki stojącej w oknie, kiedy wychodziłam do pracy. Miałam ogromne wyrzuty sumienia, ale wyobrażam sobie, że gdybym została z nią w domu, byłabym strasznie sfrustrowana. A nie ma nic gorszego niż sfrustrowany rodzic. Przecież w którymś momencie nasze dzieci powiedzą nam „do widzenia” i będziemy musieli wrócić do swojego życia.

Szymon: Trzeba zachować jakąś równowagę. Jednak na pewno znacie takich ojców, którzy są odpowiedzialni tylko za siebie i całą resztę mają gdzieś. Takich, którzy transportują rodzinę nad morze i znikają, bynajmniej nie z powodu pracy czy innych ważnych obowiązków. Pamiętam, że byłem kiedyś z dziećmi nad morzem sam przez trzy tygodnie, bo Magda kończyła remont naszego mieszkania. Jedno dziecko miało wtedy trzy lata, drugie półtora roku. Widziałem te kobiety wokół, które patrzyły na mnie z niedowierzaniem i politowaniem, sądząc, że pewnie zostałem porzucony. Dla nich był to po prostu niecodzienny widok, a dla mnie zupełnie zwyczajna sytuacja.

Marta: A jak uczycie Wasze dzieci odpowiedzialności? Pamiętam ze swojego dzieciństwa pogadanki moich rodziców, którzy bardzo często mówili mi, żebym była odpowiedzialna i żebym zachowywała się godnie. Nie wiem, czy te „wykłady“ były skuteczne (śmiech), jednak do swoich dzieci wolałabym tak raczej nie przemawiać.

Kikimora

Kasia: Szczerze mówiąc, nigdy tego nie definiowałam córce. Mam wrażenie, że takie kazania, takie gadanie są nieskuteczne. Na pewno powtarzałam, że powinna się uczyć i być rozważna, ale wydawało mi się, że najlepiej pokazywać to przykładem. Dziecko obserwuje swojego rodzica, widzi, jak się zachowuje, jaki ma stosunek do pracy i obowiązków. To wystarczy, wydaje mi się, że nie trzeba o tym specjalnie mówić.

Paweł: Na pewno przykład i dobre wzorce są kluczowe. W przypadku chłopaków pomaga też chyba męski autorytet. Kazania również mi się podobają, nawet jeśli są męczące dla obu stron. To jednak uczenie jakiejś uważności. Mam kolegę, który ma już nastoletnie dzieci i kiedy syn przychodzi do niego i mówi: „tata daj kasę”, on odpowiada: „dobra, ale najpierw tu usiądziesz i przez godzinkę sobie porozmawiamy o ważnych rzeczach”. Po czym rozmawiają, a na koniec daje mu te pieniądze.

Kasia: Zgadzam się. Ja po prostu nigdy nie lubiłam, kiedy ktoś mi wkładał do głowy definicje. Więc żeby ten przekaz miał sens, nie może być gadania, tylko rozmowa.

Szymon: Nie no, czasem kazanie musi być. Musisz wyłożyć swoje credo. Rzeczywiście najlepiej wychowuje się wzorcami, poprzez rodzinę. Dzieci są świadkami życia rodzinnego i odwzorowują to, co widzą. Pamiętam, że tak było u nas z mówieniem „dzień dobry”. Wiele razy tłumaczyłem Antkowi, że tak wypada, że należy, ale jakoś mu to nie szło. Aż po jakimś czasie wystrzelił to „dzień dobry” nagle sam z siebie. Byłem bardzo wzruszony, kiedy zaprosił mnie kiedyś do knajpy, w której pracował jako kelner. Patrzyłem, jak rozmawia z innymi ludzi, jak się odnosi do kobiet, jakie ma poczucie humoru, jak dba, żeby wszystko było w porządku. Nagle zobaczyłem go w innym świecie, w sytuacji, kiedy jest za coś odpowiedzialny, i widziałem, jak świetnie daje sobie z tym radę. Jaki jest uważny i fajny w tym, co robi.

Kasia: Mam podobnie. Ania jednocześnie studiowała prawo i pracowała u Roberta Kupisza (projektant mody – przy. red.). Po pierwszych tygodniach jej praktyki usłyszałam, że mam bardzo odpowiedzialną i pracowitą córkę. Słuchałam tego z lekkim zdziwieniem, bo wcześniej tak o niej nie myślałam. Sprawdziła się, jest samodzielna, okazało się, że wartości, jakie prezentowaliśmy, są jej bliskie.

Marta: Odpowiedzialność to też stosunek do pieniędzy, do ich wydawania, gromadzenia. Widzę po swoich 7-letnich dzieciach, że to ważny temat. Jak nauczyć dziecko odpowiedniego podejścia do pieniędzy?

Kasia: Nie jestem dobrem przykładem, żeby odpowiadać na to pytanie. Nie rozmawialiśmy z córką o pieniądzach, pieniądze po prostu w domu były albo nie – tak jak wszystko inne. Ale teraz moja córka ma więcej oszczędności niż ja. Sama się tego nauczyła, kiedy zaczęła pracować i zarabiać.

Szymon: Pamiętam, że kilka lat temu mieliśmy taką dyskusję z dziećmi: co to jest sto złotych? Dzieci regularnie dostawały kieszonkowe, pewnego dnia jedno z nich poprosiło o kolejne sto złotych. Zapytałem dlaczego, skoro niedawno dostały od nas pieniądze i w odpowiedzi usłyszałem: „A co to jest sto złotych?”, wypowiedziane z taką ironią. Mieliśmy więc całą rozmowę na temat tego, ile ktoś czasem wkłada pracy, żeby tę stówę mieć. Tłumaczyłem to na przykładzie mojej nieżyjącej już mamy, której emerytura wynosiła 800 zł. Nie zapomnę, jak zadzwoniła kiedyś i powiedziała: „Szymon, tak się cieszę, chyba przyjdziecie do mnie na wino, bo dostałam właśnie 21 złotych podwyżki!”. Rozkładałem więc tę emeryturę na części pierwsze i pokazywałem, jak w tym wszystkim babcia potrafiła zaprosić nas na wystawny obiad i jeszcze mieć oszczędności. Jednak myślę, że dzieci zrozumiały wartość pieniądza dopiero, kiedy same zaczęły pracować.

Marta: A więc muszę jeszcze trochę poczekać. A Ty, Paweł, jaki masz pomysł na naukę szacunku do pieniędzy?

Paweł: Chciałbym, żeby Tytus robił to, co lubi, a pieniądze zarabiał przy okazji. Znam wielu ludzi, którzy wykonują jakiś zawód, bo kochają to, co robią, a nie pieniądze, które się z tym wiążą. Chciałbym nauczyć Tytusa, żeby umiał myśleć i skupiać się na tym, co jest mu bliskie, żeby nie przywiązywał zbytniej wagi do pieniędzy i do atrybutów tzw. sukcesu, popularności, władzy czy innego szajsu narzucanego z zewnątrz.

Marta: Pieniądze nie są motywem działania u dzieci, ale zobaczysz, że szybko stają się dla nich przedmiotem pożądania. U nas w domu ten temat pojawia się bardzo często. Po pierwsze, żyjemy w czasach, w których otacza nas mnóstwo przedmiotów, i dzieci, widząc je, chcą ciągle więcej i więcej… Zaczęłam samej sobie stawiać granice w kupowaniu, żeby dawać dobry przykład, ale nie wiem, czy to wystarczy. Uwielbiam spełniać marzenia moich dzieci, ale nie cierpię kupować różnych niepotrzebnych drobiazgów.

Paweł: Jestem totalnym przeciwnikiem wszelkiego rodzaju klamociarni. Te wszystkie krótko żyjące elektryczne gadżety są dla mnie absurdalne i wysysają energię. Odczuwam fizyczny ból w zagraconych mieszkaniach, zawalonych wakacyjnych rodzinnych samochodach i galeriach handlowych.

Chciałbym umieć stworzyć Tytusowi alternatywę, w której będzie szczęśliwy, bez konieczności posiadania niezliczonej ilości rzeczy. Sport, przyroda są jedną z dróg do osiągnięcia tego celu.

Kikimora

Marta: A mieliście kiedyś taki moment w życiu, kiedy sami byliście nieodpowiedzialni? Ja na pewno miałam….

Kasia: No jasne. I czuję się z tego powodu trochę winna. Uwielbiam jeździć na nartach i mówiąc szczerze, jeżdżę trochę jak wariat. Ania to widziała, co nie było zbyt mądre. Na szczęście ona jest bardziej rozsądna ode mnie i to ona raczej mnie przekonywała, żebym odpuściła sobie jakąś górę.

Szymon: Wiem, że wyglądam na luzaka i takiego, który ciągle żartuje i ryzykuje, ale w głowie wciąż pali mi się kontrolka i bardzo uważam. Po prostu byłem nauczony przez mojego dziadka, żeby uważać i wszystko sprawdzać. Prawo jazdy robiłem, kiedy dzieci były już na świecie. Ćwiczyłem więc na osiedlu, a za plecami miałem dwa foteliki dziecięce. Świadomość ich obecności zaważyła na całym moim sposobie jeżdżenia. Dziś żona często prosi mnie, żebym przyspieszył, ale słowo daję, że dla mnie to ekstremalna sytuacja.

Paweł: À propos odpowiedzialności rodzica, miewam czasem lęki o syna. Boję się, że będzie robił takie głupie rzeczy jak ja. Pamiętam na przykład, że mając 14 lat, jeździłem na dachu tramwaju…

Szymon: To się nazywa przypały. Jeżeli Wasze życie rodzinne będzie przebiegało normalnie, to Twój syn część takich głupich rzeczy będzie robił, ale tych ekstremalnych już nie.

Marta: Szymon, Ty masz wizerunek dowcipnego i zabawnego. Tymczasem, jak się okazuje, jesteś odpowiedzialnym synem, mężem i ojcem. Jak postrzegały i postrzegają Cię Twoje dzieci w kontekście pracy, jaką wykonywałeś?

Szymon: Moje dzieci dziś są już dorosłe i rozumieją, że praca, jaką wykonuję, to tylko przyjęta rola. Trudniej było kiedyś, kiedy dzieciaki w szkole docinały im, że tata trochę dziwnie wygląda czy dziwnie się zachowuje. Być może moje ojcostwo było oryginalne, ale na co dzień dzieci wiedziały, że jestem tatą, który otacza je opieką, troszczy się o nie czy daje wsparcie. I te komunikaty były dla nich najważniejsze.

Marta: A pamiętacie taką sytuację, że np. obiecaliście coś swojemu dziecku, partnerowi i nie dotrzymaliście słowa?

Kasia: Staram się dotrzymywać obietnic, ale sami wiecie, jaka jest moja praca. Rząd się wali, muszę pędzić, a tu miało być kino. Na szczęście moja córka od małego zna się na polityce i wie, że w trakcie kryzysów lepiej nie przywiązywać się do obietnic. Rozumie i wybacza. Ale myślę sobie, że to ją także uczy szacunku do pracy, co również jest elementem nauki odpowiedzialności za swoje życie. Widzi, że praca nie jest tylko dopustem bożym, ale pasją i przyjemnością. I tego jej życzę.

Szymon: To niekoniecznie w temacie niedotrzymanej obietnicy, ale najbardziej wyrzucam sobie, że za słabo wierzyłem, że córka dostanie się na studia. Raz ktoś mnie zapytał o jej szanse, dawałem 50%. I pamiętam, że jak okazało się, że zdała z bardzo dobrym wynikiem na trudne plastyczne studia, zrobiło mi się głupio. Wygrała moja słabość, mój własny kompleks tego, że sam na studia się nie dostałem. I to doświadczenie zaważyło na moim osądzie.

Marta: A myślicie, że bycie odpowiedzialnym to kwestia wychowania, czy człowiek się z tym już po prostu rodzi?

Kasia: Myślę, że jednak wychowania. Uczymy się od własnych rodziców, oni uczą nas, a my te wartości przekazujemy naszym dzieciom.

Paweł: Odpowiedzialność wymaga myślenia. Uważności i myślenia warto się uczyć, praktykować, próbować, bo nie jest nam to dane tak po prostu.

Marta: I to jest bardzo dobra puenta, bo cytując klasyka „myślenie ma kolosalną przyszłość.