Sea Punk Kids

Kikimora

Ważne słowa zapisuje w notatniku. Czekają na swoje momenty. Jak czuje, że to ich czas, z miejsca trafiają w postaci nadruków na ubrania. A potem maluchy paradują z tymi wszystkimi hasłami typu „Love”, „Magic” czy „Fun”. W seapunkowym duchu. Poznajcie Dandy Star, markę kreatywnej Brytyjki.

Tekst MARTA DUDZIAK

O owym seapunkowym duchu ostatnio sporo się mówi. Jeśli jednak ktoś nie miał okazji do tej pory posłuchać, poczytać albo choćby wziąć udziału w rozmowie o nim (najczęściej oceniającej, kiczowaty on czy nie), słowem komunikat, że coś takiego jak seapunk istnieje do niego nie dotarł, z pewnością (choć może jeszcze o tym nie wie) spotkał się z nim twarzą w twarz. Bo seapunk w najlepsze wyszedł właśnie na ulice. Najpierw był w Internecie, potem w muzycznych teledyskach i na wybiegach, teraz jest obok nas.

Jak pisze Ben Detrick w „New York Timesie”: „Seapunk jest cudacznym stylem, który miesza kreskówkowe tematy związane z wodą, szaleństwo i nostalgię za obrazkami z Internetu lat 90.”. Znaki charakterystyczne? Pofarbowane na niebiesko-zielono włosy (albo tylko na niebiesko, tylko na zielono, na turkusowo, na różowo itd.), pastelowe ciuchy z nadrukami, hasłami, gwiazdkami, delfinami, rybami, syrenami morskimi i falami oceanicznymi.

Skąd zaś wzięło się samo pojęcie? Nie oczekujcie bynajmniej, że wymyśliła je znowu branża mody (obwiniana za wszystkie dziwactwa tego świata). Otóż ukuł je pewien DJ z Brooklynu, znany jako Lil Internet. Jakiś czas temu napisał on na Twitterze o swoim surrealistycznym śnie. Opisując go, użył słowa „seapunk”. I się zaczęło. Chwyciło z miejsca.

Kikimora

 

Co więcej okazało się, że właściwie cała ideologia już się rozwijała, tylko trzeba ją było jakoś nazwać. Lil Internet wstrzelił się więc w moment perfekcyjnie. Dowód? „Seapunkowa” Katy Perry i Lady Gaga. Obie w turkusowych włosach na czerwonych dywanach. I jeszcze Azealia Banks, raperka z Harlemu, która publicznie wyznała, że jest fanką trendu, stylu, subkultury (jakkolwiek to nazwać). I bynajmniej gołosłowna nie była. Jej zielone włosy (a potem też turkusowe i różowo-fioletowe) mówiły (i wciąż mówią) same za siebie. W dodatku na Twitterze sama określiła się mianem „syrenki”. I żeby naprawdę stało się zadość, w teledysku „Atlantis” „pływała” z konikami morskimi, siedziała na wielorybie, w paszczy rekina, w morskiej muszli i na tronie Neptuna.

Seapunkiem szybko zainteresowała się też branża mody. Z czasów przed znalezieniem na niego nazwy, Alexander McQueen. O ostatniej kolekcji brytyjskiego geniusza, zwanej Platos Atlantis, mówi się po dziś dzień, mówić zdaje się będzie zawsze, i chwała mu za to. Z czasów po, amerykański duet w składzie Lazaro Hernandez i Jack McCollough, znany jako Proenza Schouler. Ten w celu prezentacji jednej ze swoich kolekcji stworzył klip zatytułowany „Desert Tide”, w którym zamiast największych modelingowych nazwisk, prężą się animowane postacie na tle pustyni ze wzgórzami. Z tych ostatnich spływają wodospady. Raz po raz na ekranie można też zobaczyć skaczące delfiny. Szczerze? Nagle przypomniały mi się lata 90. Moje wielogodzinne gry z bratem na Commodore. Jeden joystick i te emocje…

Na wdzięki seapunku nieczuła nie jest też Donatella Versace. U włoskiej projektantki, od kilku kolekcji widoczne są hologramy, morskie detale i ozdobniki w postaci morskich rozgwiazd. Oryginalny styl intryguje także Ricardo Tisciego, stojącego na czele domu mody Givenchy (ot, choćby jego kolekcja z egzotycznymi roślinami sprzed kilku sezonów), Jeremy’ego Scotta (połyskujące esy floresy, od których można dostać zawrotów głowy) i twórców magazynu „Wonderland”, którzy na okładce jednego z ostatnich numerów umieścili modelkę Charlotte Free w różowych włosach i tęczowym pulowerze i „ozdobili” ją mottem przewodnim „Pozwól mi być swoją fantazją”. Na koniec twórców amerykańskiego „Vogue’a”, u których Nicki Minaj pomalowana na niebiesko, z różowymi włosami stanęła (usiadła właściwie) w obiektywie Stevena Kleina. Inspiracje można też dostrzec w projektach Charlotte Day, stojącej na czele marki Dandy Star. Z projektantką rozmawiam o jej sposobie patrzenia na modę, o najmłodszych odbiorcach, o zabawie, o magii i o pewnym zdarzeniu z greckiej wyspy.

Kikimora

Charlotte, jaka historia kryje się za Dandy Star? Jak zaczęła się Twoja przygoda z modą?

Historia zaczęła się się od tego, że właściwie to chciałam zostać malarką i w tym kierunku się edukowałam. Studiowałam sztuki piękne. Nie zamierzałam zajmować się ani modą, ani designem. Tak po prostu wyszło. Kiedy więc zaczynałam swoją przygodę z Dandy Star, w teamie, bo na początku byłyśmy we dwie, razem z moją partnerką, która odeszła kilka lat temu, obie byłyśmy malarkami, obie miałyśmy rodziny, i obie chciałyśmy robić coś kreatywnego. Pomysł na biznes miałyśmy taki, żeby na ubraniach pojawiały się nadruki. Ręcznie farbowałyśmy więc koszulki i drukowałyśmy na nich słowo „LOVE” w przeróżnych kombinacjach kolorystycznych. One wyglądały jak landrynki w sklepie ze słodyczami! Do zjedzenia!

Jaką miałyście wizję na początku?

Chciałyśmy, aby nasze nadruki (najpierw „LOVE”, potem inne) miały w sobie świeżość. Żeby niosły pozytywny przekaz. Żeby nie były tylko miniwersją tego, co proponuje się dorosłym odbiorcom.

Idea się zmieniła, czy wciąż jest taka sama?

Jest ta sama. Dokładnie taka jak na początku. Dla Dandy Star dzieciaki były, i wciąż są, największą inspiracją.

Kikimora

Dzieciaki?

Tak, dokładnie. Moje, moich przyjaciół. Przyjaciele moich dzieci. Poza nimi inspiruje mnie miejsce, w którym mieszkam. Wiesz, wschodni Londyn jest fantastyczny. I jeszcze podróże po całym świecie, które pomagają mi odnajdywać samą siebie. Wreszcie moje własne dzieciństwo… Lata 70. Wszystko to nieustająca przygoda.

Skąd wzięła się nazwa marki?

Otóż nazwa była nawiązaniem do słów piosenki Davida Bowie i Marca Bolana (mowa o utworze „The Prettiest Star” – przyp. red.), które miały wiele wspólnego z naszą wizją marki. Już na samym początku założyłyśmy, że w Dandy Star nie będzie podziału na płeć. Że każdy element będzie tak samo dla chłopców, jak i dziewczynek. Dziś takie podejście nie jest niczym nowym, chociaż wiesz co? Niektóre sklepy, w których sprzedaje się nasze ubrania, wciąż mają twardy orzech do zgryzienia z tym, jak pokazać nas właśnie w taki sposób. Mają żelazne zasady. Chcą w bardzo jasny i klarowny sposób oddzielać ubrania dla jednych i drugich.

No właśnie, przeczytałam gdzieś, jak mówisz: „Nie robimy podziału na płeć. Nie ma dla nas znaczenia, czy jesteś chłopcem, czy dziewczynką. Lubimy, kiedy to ty wybierasz”. Czyli?

Wiesz, moje dzieciaki mają za nic cały ten podział na płeć. One zawsze potrafią zaskoczyć mnie swoimi wyborami. Sama jestem chłopczycą z natury, więc projektuję, mając to na uwadze. To społeczeństwo tworzy te wszystkie hipotezy o podziale płci. Moim zdaniem, tego typu nakazy, zakazy i reguły nie zawsze są pomocne.

Kto jest potencjalnym klientem Dandy Star?

Nie ma wątpliwości, że najczęściej zaglądają do nas mamy i ojcowie ze swoimi pociechami. Coraz więcej pojawia się też nastolatków. Bez podziałów, wszyscy, którzy lubią zakupy, rozpoznają nasze wizualne detale i identyfikują się z informacjami, jakie przekazujemy. Po prostu je lubią. I lubią się nimi bawić.

Kikimora

A co jest znakiem firmowym Dandy Star twoim zdaniem?

Powiedziałabym, że przede wszystkim bawełna, której używamy do produkcji ubrań. Jest niezwykle miękka i lekka. Dzieciaki ją uwielbiają. Po drugie, kolory. Po trzecie, przekaz. Wreszcie połyskujące i metaliczne detale. Na koniec gwiazdy, które pojawiają się w naszych kolekcjach regularnie. To właśnie one tworzą identyfikację marki. Chyba one są jej znakiem charakterystycznym.

Poza gwiazdami zaś, hasła typu wspomniane „Love”, i jeszcze „Peace”, „Star” i wiele innych. Ów optymistyczny przekaz?

Tak, zgadza się. Dla mnie słowa mają dwa znaczenia. Niosą ze sobą kolor i przekazują wiadomość. Zwłaszcza to drugie jest ważne. Aby wiadomość trafiła do odbiorcy, powinna być łatwa, chwytliwa, i jeszcze pozostawać w zgodzie z moja wizją. Wówczas jest prawdziwa. Trzymam więc w swoich archiwach długie listy słów, które są dla mnie ważne, które w jakiś sposób odwołują się do mojego sposobu patrzenia i widzenia. Niektóre wykorzystuję już od razu, inne czekają na swój czas. Na kolejne kolekcje.

Charlotte, gdybyś miała wybrać magiczny moment w historii Dandy Star, o jakim byś powiedziała? Powiedziałabym chyba, że nie było i nie ma jednego. Że jest ich wiele. Na przykład, kiedy widzę na ulicy dzieciaki, których nie znam, ubrane w Dandy Star. Cały czas ten obrazek tak samo mnie zadziwia i zaskakuje. Czuję się wówczas taka dumna, że tym małym odbiorcom spodobały się moje projekty na tyle, żeby chcieli je mieć. To niezwykłe uczucie. Powiem ci więcej. W zeszłym roku wybrałam się z przyjaciółmi na wakacje do Grecji. Na małą, dość odosobnioną wyspę. I właśnie tam jeden z moich przyjaciół wypatrzył małą dziewczynkę w T-shircie z hasłem „Magic” z mojej kolekcji. To był dopiero moment!

 

Kikimora