Dorosły świat dziecięcej swobody

Kikimora

Rozkładówka z książki aktywnościowej „typogryzmol”, Wydawnictwo Dwie siostry, 2014”.

40-41

 

Kreatywne działania plastyczne to nie tylko świetny pomysł na spędzenie czasu, zabawę i naukę dziecka, to także wyzwania dla artystów. O nowym projekcie „Typogryzmol” zachęcającym najmłodszych do współtworzenia i zabawy z literami, a także o pracy z dziećmi i inspirującym dzieciństwie opowiada twórca ilustracji Jan Bajtlik.

Wywiad MARTA CZYŻ

Jaka jest Twoja ulubiona bajka?

Czytane przez rodziców „Szelmostwa lisa Witalisa” Jana Brzechwy i „Strasna zaba” Ildefonsa Gałczyńskiego. Polska klasyka: Butenko, Themersonowie, Wilkoń, Stanny, Witz, Papcio Chmiel… Bardzo lubiłem książki obrazkowe amerykańskiego ilustratora Richarda Scarry’ego. Wczesne dzieciństwo spędziłem w Stanach, gdzie jego książki były popularne. Bardzo dobrze pamiętam wszystkie ilustracje, papier i zapach tych książek. Mam je po dziś dzień. Ich tematem są czynności dnia codziennego, zawody, miasta, środki lokomocji, różne kraje i kultury. Obrazkowa proza życia, a zamiast ludzi – zwierzęta świetnie oddające charakter i zachowania. Poza tym uwielbiałem atlasy o dinozaurach, wulkanach czy maszynach.

Dużo było tekstów w tych książkach? Miałeś poczucie, że wszystko rozumiesz?
To książki obrazkowe, dominującą rolę odgrywa w nich obraz, który można rozwijać w wyobraźni i nie przejmować się, czy się rozumie podpisy pod ilustracjami. W czasie gdy dopiero uczyłem się czytać, byłem zdecydowanie bardziej skupiony na obrazie niż słowie. Dziś zresztą też łatwiej przyswajam obraz. We wczesnej podstawówce na lekcji polskiego trzeba było zaprezentować książkę, którą się lubi. Koleżanki i koledzy śmiali się ze mnie, gdy przyniosłem „Dinotopię” Jamesa Gurneya, gdzie ilustracje stanowią zdecydowaną większość. Czytanie w dzieciństwie wspominam jako mękę, ponieważ miałem bardzo duże problemy z koncentracją. Czytałem wolno, często kilka razy to samo zdanie, za to od razu zapamiętywałem obrazy.

Kikimora

„Rozkładówka z książki aktywnościowej ‚typogryzmol”, Wydawnictwo Dwie siostry, 2014

Czy dzieci Cię inspirują? Czy jako artysta możesz nauczyć się czegoś od dziecka?

Oczywiście. To, co tworzą dzieci, jest dla mnie tak samo inspirujące, jak prace wielu ludzi zajmujących się działaniami wizualnymi. Nie chodzi tu tylko i wyłącznie o formę, ale sposób pracy – pełen energii, śmiałości i bezpośredniości. Bardzo ciekawy jest sam proces twórczy u dzieci, to, od czego zaczynają rysowanie, jak rozwijają pomysł i jakie decyzje podejmują. Występują też oczywiście różne schematyczne zachowania np. rysowanie słońca w lewym lub prawym rogu z promieniami z kresek. A wiadomo, że każde dziecko ma inną wyobraźnię. Na warsztatach typograficznych w Gdyni z drewnianych czcionek odbijaliśmy z dziećmi stwory morskie. Powstałe abstrakcyjne, znakowe formy wyglądały bardzo organicznie. Uczestnicy zaskoczyli mnie nie tylko trafnością tych znaków, ale również wymyślonymi nazwami – tworami językowymi zadziwiającymi w równym stopniu co obrazy.

Czy w związku z tym zaliczasz się do grona tych, którzy twierdzą, że każde dziecko jest artystą?
Staram się unikać tego typu kategoryzowania. Dziecko na początku życia otrzymuje białą kartkę. Od rodziców i opiekunów zależy, co z nią zrobi. To, co dostanie do jedzenia, do zabawy, w jakich warunkach będzie wychowywane, ma znaczący wpływ. Dzieci na szczęście dość długo zachowują swoją naturalną autonomię i myślę, że każde dziecko ma w sobie pokłady nieskrępowanej kreatywności i wyobraźni. Bycie sobą, bezpośrednie wyrażanie emocji, brak wartościowania i kategoryzowania w dziecięcej kreatywności jest cenny i niekiedy zatracany wraz z dorosłością, edukacją artystyczną czy szkoleniem akademickiego warsztatu. Obserwowałem wiele zajęć artystycznych, podczas których dzieci miały coś narysować. W większości grup zwykle znajdowało się takie dziecko, które bardzo się wstydziło albo nie lubiło tego, co stworzyło. Jednak jego zakodowana potrzeba twórcza była tak silna, że mimo nieśmiałości, podejmowało próbę tworzenia. Ciekawe jest obserwowanie tych, którzy bardzo nie lubią tego, co tworzą, i chcą to np. zniszczyć. Wyrzucenie z siebie emocji czy danie ich wyrazu w formie plastycznej często przynosi świetne efekty. „Błąd też jest informacją” – to jedno z najcenniejszych zdań na kursie rysunku, które usłyszałem od nauczyciela Jarka Lustycha. Podobnie jak Wilkoń, odradzał on lub wręcz zakazywał ścierania błędów. Na warsztatach z dziećmi również staram się stosować tę metodę.

Jak zaczęła się Twoja przygoda z książką dziecięcą?

Jako dziecko miałem okazję poznać Józefa Wilkonia. Spędzałem u niego dużo czasu, rysując, malując i rzeźbiąc. To dzięki niemu zwróciłem uwagę na ilustrację, projektowanie książek i podjąłem próby opowiadania historii za pomocą obrazów. Nie robię rozgraniczenia, kiedy projektuję coś dla dzieci czy dla dorosłych. Wszystko powstaje w podobny sposób, choć oczywiście, projektując dla najmłodszych, mam na uwadze kwestie merytoryczne, technologię czy formę. Dzieci trochę mniej wiedzą i w inny sposób się z nami komunikują, ale są bardzo ciekawe i otwarte. Tworzę książki dla dzieci tak, by były również ciekawe dla dorosłych. Dorośli również są odbiorcami tzw. książki dziecięcej.

Kikimora

Warsztaty w galerii BWA Design w Wrocławiu fot. Emilia Siwiec, dzięki uprzejmości BWA Wrocław

A jaka była Twoja pierwsza książka dla dzieci?

Przygotowałem ją w pierwszej klasie liceum. To „Sztuka latania” (wyd. Hokus Pokus) o pingwinie, który chciał latać. Napisałem tekst, namalowałem, zszyłem.

Na studia poszedłeś w celu zdobycia warsztatu?

Tak. Ale nie tylko. Studia to ludzie, podróże, nauka myślenia i próbowania różnych mediów i środków, których można używać do komunikacji i opowiadania historii.

Jak powstawała Twoja ostatnia, nagrodzona wyróżnieniem Bologna Ragazzi Award 2015 książka, „Typogryzmol” (wyd. Dwie Siostry)?
To książka aktywnościowa. Powstawała w inny sposób niż pozostałe projekty. Odbiorca, rysując czy malując, staje się współautorem książki. Rozkładówki nie są ćwiczeniami a punktem wyjścia dla wyobraźni i kreacji dziecka. Są tam nie tylko strony poświęcone elementarnej budowie liter, różnicach w krojach pisma, ale również strony do swobodnego bazgrolenia, wyrzucenia z siebie energii czy do bardziej precyzyjnych działań, typu rysowanie spirali, linii prostych, okręgów. Rozkładówki książki odbijałem na ksero i dawałem do „testowania” potencjalnym odbiorcom w różnych grupach wiekowych, w wielu placówkach oświatowych.

Rozumiem, że to jest również książka dla dzieci, które nie umieją jeszcze pisać?
To książka dla dzieci, które znają alfabet dobrze, średnio i wcale. Dziecko nieznające liter traktuje je jako znaki. Nie powinno się tak swobodnie rozdzielać świata dziecka i świata dorosłych. Dziecko funkcjonuje w tej samej przestrzeni wizualnej co dorośli. Od samego początku spotyka się z literami. Im wcześniej je pozna, tym lepiej. Uczenie liter w szkole to uczenie kodu. Dlatego staram się „nauczyć” czegoś więcej niż traktowania liter tylko jako znaku dźwięku. Chciałbym też przełamać myślenie, że litery są dla starszych.

Kikimora

Warsztaty w galerii BWA Design w Wrocławiu fot. Emilia Siwiec, dzięki uprzejmości BWA Wrocław

Czego próbujesz w ten sposób nauczyć dzieci?

Swobody, kreatywności, użycia nieskrępowanej wyobraźni, akceptacji siebie i swojej pracy. Zależy mi, żeby wyzbyły się strachu przed oceną. Bo ja nie oceniam, nie oczekuję konkretnych rozwiązań. Oferuję różne narzędzia, których często dzieci nigdy nie używały: drewniane czcionki, szablony, szerokie pędzle, tusz, papiery dużego formatu.

Kikimora

Warsztaty w galerii BWA Design w Wrocławiu fot. Emilia Siwiec, dzięki uprzejmości BWA Wrocław

A były takie prace, które naprawdę Cię zaskoczyły?

Tak, mam nawet kilka w domu. Wiele prac mam też w pamięci. Na przykład na warsztatach w Gdyni powstało coś w rodzaju wielonogiego żyjątka wodnego. Zostało to tak ciekawie i prosto narysowane, że wygląda niemal jak profesjonalny logotyp. Kilka razy z Wydawnictwem Dwie Siostry i Fundacją Znaczy Się miałem okazję malować z dziećmi na workach od paszy dla koni. Chodziło o namalowanie na każdym worku jednej dużej litery. Worki są z grubego papieru pakowego, mają około 1,5 m wysokości i 0,5 m szerokości. Robiliśmy w nich otwór na głowę i ręce, dzięki czemu powstawało coś w rodzaju bardzo prostego ubrania, a namalowana litera była prawie wysokości dziecka. Uczestnicy ustawiali się w rzędach, żeby stworzyć wyrazy. Słowa dosłownie biegały, skakały, krzyczały, często zmieniając szyk liter i tworząc w ten sposób nowe, zaskakujące słowa, niczym z poezji Wata i Sterna.

Dużo podróżujesz, dodatkowo się wspinasz. Na ile te aktywności pozazawodowe inspirują Cię w pracy twórczej?
Wszystko inspiruje. Życie osobiste, praca i góry przeplatają się ze sobą. Praca pochłania większość czasu i energii, ale cała reszta idzie w góry. Niekiedy wspinając się i podejmując ryzyko, podnosząc poziom adrenaliny, paradoksalnie osiągam większy spokój niż w sytuacjach stresowych w mieście. Jednego dnia trzymam w rękach linę, na której wisi inny człowiek, drugiego dnia mam oczy z tyłu głowy, gdy dzieci wymachują nożyczkami. To zmęczenie, które dają mi góry, dodaje mi energii.

Jan Bajtlik
Z wyróżnieniem ukończył wydział grafiki akademii sztuk pięknych w Warszawie.tworzy plakaty, ilustracje, identyfikacje wizualne wydarzeń kulturalnych, projektuje książki dla dzieci i prowadzi autorskie warsztaty typograficzne dla dzieci i młodzieży. Ilustrował między innymi w „Time Magazine”, „The New York Times”, „Gazecie Wyborczej”, „Przekroju”. Jego prace były wielokrotnie nagradzane w kraju i za granicą.