Rower to za mało

Kikimora

Jordan Romero zdobył Mt. Everest w wieku 13 lat. Szesnastoletnia Jessica Watson samotnie opłynęła kulę ziemską. Najmłodszy złoty medalista w zawodach X Games miał 13 lat, najmłodszy uczestnik – 11. Dwunastolatki skaczą ze spadochronem, pięciolatki ścigają się na torach motocrossowych, a dwulatki próbują swych sił na snowboardzie. Świat sportów ekstremalnych przyciąga coraz młodszych adeptów, stawiając rodziców przed dylematem – wspierać i trzymać kciuki czy raczej kategorycznie zabronić?

tekst MAREK ŚWIRKOWICZ
ilustracje PAULINA DERECKA

Kikimora

W maju 2015 r. Ameryką wstrząsnęła opisana w „New York Timesie” historia Jetta Eatona, który kilka lat wcześniej, w wieku 13 lat, wybrał się wraz z ojcem Goeffem (właścicielem szkoły trenującej młodych adeptów deskorolki) i młodszym bratem Jaggerem na jedną z kilku istniejących na świecie „mega ramp”, czyli ogromnych, 150-metrowych konstrukcji stworzonych specjalnie na potrzeby najbardziej wymagających deskorolkowych akrobacji. Z rodzinnej Arizony do kalifornijskiego miasteczka Tehachapi, gdzie mieści się rampa, jechali siedem godzin. Na miejscu Jett, który pasjonuje się profesjonalnym skateboardingiem odkąd skończył siedem lat i regularnie bierze udział w zawodach, ma tylko jeden cel – powtórzyć kultowy trik Tony’ego Hawka zwany potocznie „dziewiątką”, polegający na obrocie w powietrzu o 900 stopni, czyli dwa i pół raza wokół własnej osi. Oczywiście z deską pod stopami. Dodatkową atrakcją jest blisko 20-metrowa szczelina, którą trzeba przeskoczyć. Po trzynastu nieudanych próbach ojciec namawia go, by odpuścił. Ale chłopak, jak na krnąbrnego nastolatka przystało, nawet nie chce o tym słyszeć. Przy kolejnym podjeździe niespodziewanie traci równowagę i przy pełnej szybkości uderza głową w rampę…

Aby przetransportować nieprzytomnego Jetta do najbliższej kliniki, trzeba było wzywać helikopter. Na miejscu okazało się, że młody sportowiec ma pękniętą czaszkę, wstrząs mózgu i uszkodzony płat czołowy. Ojciec poważnie się obawiał, że to koniec. Mimo to niedługo później, jakby nigdy nic, Jett powrócił do swoich akrobacji. Dziennikarzowi „NYT” wyznał, że na przestrzeni swojej kariery przeżył już 10 wstrząsów mózgu, miał sześć złamanych kości i dwukrotnie przebitą śledzionę. Ale nie zamierza rezygnować ze swojej pasji. Podobnie zresztą jak jego młodszy o dwa lata brat, który do dziś pozostaje najmłodszym uczestnikiem X Games – organizowanych od 1995 r. zawodów, nazywanych potocznie olimpiadą sportów ekstremalnych. Deskorolkowe akrobacje są tam jedną z czołowych dyscyplin, obok m.in. skoków i jazdy freestyle’owej na BMX-ach, wyścigów motocrossowych, surfingu czy (w wersji zimowej) snowboardu albo wyczynowych rajdów skuterem śnieżnym. Nie ma oficjalnych kategorii wiekowych, więc spora część uczestników ma poniżej 18, a coraz częściej również poniżej 16 lat. Co na to ich rodzice? Najlepiej chyba przytoczyć słowa Geoffa Eatona: To ich wybór i nigdy nie zamierzam powiedzieć im „nie” – mówił ojciec Jetta i Jaggera na łamach „NYT”. Nie można żyć, mając wciąż przed oczami znak „Stop” i nie podejmując żadnego ryzyka. Jeśli za każdym razem, gdy chcesz zrobić coś emocjonującego, ostatecznie wycofujesz się, bo tak będzie bezpiecznie – to nie jest prawdziwe życie. Ja tak nie żyję i nie chcę, by moje dzieci tak żyły.

Postawa Eatona wywołała prawdziwą burzę wśród amerykańskich rodziców. Byli nawet tacy, którzy po publikacji artykułu chcieli podać Eatona do prokuratury za znęcanie się nad dziećmi. Oto bowiem w czasach, gdy troska o bezpieczeństwo naszych pociech przyjmuje niespotykane nigdy wcześniej rozmiary, pierwsza lepsza zabawka musi posiadać niezliczone atesty i pozwolenia, a policja jest w stanie zatrzymać dziesięciolatka tylko dlatego, że sam szedł kilkaset metrów ze szkoły do domu, niektórzy nie tylko dopuszczają, ale wręcz aktywnie wspierają aktywności, które łatwo mogą spowodować jeśli nie utratę życia ich dzieci, to przynajmniej poważny uszczerbek na zdrowiu. W dodatku płacą za to niemałe pieniądze, gdyż uprawianie sportów ekstremalnych niemal zawsze wiąże się z nakładami finansowymi na sprzęt, instruktorów czy dodatkowe środki bezpieczeństwa. W imię czego? Na to pytanie usiłują satysfakcjonująco odpowiedzieć ci, którzy pod słowami „ekstremalnego ojca” sami mogliby się podpisać. Bo w dyskusji nie zabrakło również głosów poparcia. A sam Geoff Eaton tłumaczył, że jego synowie nie tylko łamali ręce, ale też wykształcili w sobie bardzo silną i wyrazistą tożsamość oraz umiejętności, które pomogą im w dalszej życiowej drodze. Potrafią w mgnieniu oka podejmować decyzje oraz wiedzą, czego chcą w życiu. Wykształcone na treningach poświęcenie, zaangażowanie i konsekwentne dążenie do celu umieją przenieść również na grunt nauki szkolnej. Poza tym dobrze sypiają, zdrowo się odżywiają, no i nie sięgają po alkohol ani narkotyki. Kto wobec tego ma rację?

Nie ma wątpliwości, że w ostatnich latach popularność sportów ekstremalnych – czyli takich, których uprawianie wiąże się z większym ryzykiem (ale i wyższym poziomem adrenaliny) niż w przypadku dyscyplin tradycyjnych – rośnie w postępie niemal geometrycznym. Również w najniższych grupach wiekowych. Z pewnością kluczowy wpływ na taki stan rzeczy miała popularność mediów audiowizualnych; najpierw telewizji, a potem również YouTube’a. To, co wyczyniają mistrzowie rowerowego freestyle’u, base jumpingu czy kajakarstwa górskiego – coraz częściej wykorzystywani również przez przemysł reklamowy, stawiający na aktywność w wersji „hard” – naprawdę oddziałuje na wyobraźnię. I kusi, by samemu też spróbować. Jednocześnie, co potwierdzają dane organizacji SGMA, zrzeszającej producentów sprzętu sportowego, zainteresowanie czołowymi sportami drużynowymi nie jest już tak powszechne wśród dzieci i nastolatków, jak jeszcze ćwierć wieku temu. Wystarczy zresztą rozejrzeć się wokół. W pierwszej połowie lat 90. kosze do gry stały niemal na każdym miejskim podwórku, a zaimprowizowane mecze piłkarskie, gdzie za bramkę robiły dwa kamienie, stanowiły nieodłączny element krajobrazu. Dziś to rzadki widok, a w piłkę nożną lub w koszykówkę gra się w dużo bardziej zinstytucjonalizowanych ramach. To zaś nie każdemu młodemu człowiekowi odpowiada. Bo już na wstępie zakłada nie tylko wewnętrzną rywalizację w obrębie drużyny, ale również dyscyplinę i konieczność podporządkowania się trenerowi. W tym kontekście sporty uważane za „ekstremalne” stają się dużo bardziej pociągające. Bo oferują wolność, samorealizację i dużo bardziej intensywne doznania. A przy tym są fajne, atrakcyjne, nietuzinkowe. Jak z reklamy. W szkole będą zazdrościć.

Nic więc dziwnego, że rynek sportów ekstremalnych otwiera się na coraz młodszych klientów. Szkółki snowboardowe przyjmują maluchy od dwóch, trzech lat wzwyż. Na trzylatków czekają specjalnie przygotowane dziecięce trasy w parkach linowych. Czterolatka można spokojnie zapisać na ściankę wspinaczkową. W podobnym wieku dzieciaki zaczynają przygodę z BMX-ami, motocrossem i windsurfingiem. Jagger Eaton również zaczął jeździć na desce, gdy miał cztery lata, a siedem lat później wziął udział w X Games. Quady w wersji mini (przeznaczone dla dzieci 5+) coraz częściej wypierają tradycyjne rowery w roli prezentów komunijnych. A inne, jeszcze bardziej ekstremalne aktywności? Oficjalny certyfikat uprawniający do nurkowania na otwartych wodach można uzyskać w wieku lat 10, instruktorzy spadochroniarstwa zapraszają już dwunastolatków, tyle samo lat trzeba mieć, żeby spróbować swych sił w kitesurfingu. Chętnych oczywiście nie brakuje, a interes kręci się fantastycznie, czego najlepszym dowodem może być przykład mistrza świata w kajakarstwie górskim Erica Jacksona, który w 2004 r. postanowił wypuścić na rynek pierwszy profesjonalny kajak dla najmłodszych Fun 1 – i w ciągu pierwszych sześciu miesięcy sprzedał więcej, niż planował sprzedać przez cały rok.

Oczywiście żadne dziecko nie mogłoby wsiąść na BMX-a czy chwycić za wiosło w Fun 1, gdyby rodzice nie wyrazili na to zgody (i nie wyłożyli odpowiedniej sumy na sprzęt). Ba, często to właśnie starsze pokolenie, wychowane na MTV, transmisjach z pierwszych X Games i ewolucjach Tony’ego Hawka (rocznik 1968), zachęca swoje pociechy do spróbowania sił w ekstremalnych dyscyplinach. Dlaczego? Czy zwykła jazda na rowerze albo rolkach to za mało i dopiero perspektywa kręcenia salt w powietrzu albo zjazdu stromym górskim wąwozem będzie w stanie odciągnąć małego delikwenta od konsoli czy tabletu i zachęcić do aktywnego spędzania czasu? Z pewnością poziom emocji jest nieporównywalny z tradycyjnymi dyscyplinami. Ale zarówno rodzice, jak i eksperci zwracają uwagę również na inne korzyści, wiążące się z wprowadzaniem najmłodszych w świat ekstremalnych doznań. Norweska psycholog Ellen Sandseter przez wiele lat badała wpływ ryzykownych aktywności sportowych na tzw. trudną młodzież. Okazało się, że po eksperymentach ze spadochronami czy skokami na bungee jej podopieczni rzadziej wracali do narkotyków, lepiej radzili sobie w szkole i ogólnie czuli się szczęśliwsi. Wniosek? Jeśli w okresie dorastania masz stały kontakt z aktywnościami związanymi z ryzykiem, rozsądniej i bardziej realistycznie podejdziesz do ryzykownych sytuacji w życiu codziennym – pisze Sandseter.

Wtóruje jej Scott Graham, autor książki „Extreme Kids”, mającej zachęcić rodziców do wspierania ekstremalnych pasji swoich pociech – i przeżywania ich razem z nimi. Stworzył on nawet listę najważniejszych korzyści, jakie przynosi uprawianie takich sportów w młodym wieku. Wymienia tam m.in. rozwój fizyczny i sprawnościowy, wykształcenie w dzieciach świadomości potencjalnego niebezpieczeństwa i sposobów, by skutecznie radzić sobie z zagrożeniem, wzrost pewności siebie czy wreszcie poczucie samospełnienia oraz pokonania własnych słabości. W tym kontekście przeciwstawia takie dyscypliny, jak m.in. wspinaczka, kolarstwo górskie czy kajakarstwo tradycyjnym grom drużynowym, w których uczestnicy nastawieni są przede wszystkim na wygrywanie, a nie osobisty rozwój i pokonywanie kolejnych etapów na drodze do samodoskonalenia. Podkreśla, że zaangażowanie w sporty ekstremalne może być doskonałą alternatywą dla dzieci, które w szkolnych grupach zwykle nie mają szansy zabłysnąć czy wręcz mają problemy adaptacyjne w kontaktach z rówieśnikami. Tutaj rywalizują tylko z samymi sobą – i mają ogromne szanse na sukces. A przy tym mogą doświadczyć mocnych wrażeń, pokonać strach i nabrać pewności siebie. To również bardzo intensywne przeżycie dla samych rodziców, którzy w sytuacjach podwyższonego ryzyka mają szansę na pogłębienie swojej więzi emocjonalnej z dzieckiem. Matki nastoletnich uczestników X Games często podkreślają, jak blisko są związane ze swoimi pociechami i jak ważnym elementem każdych zawodów jest wzajemne wsparcie.

Kikimora

Jednocześnie te same matki nie ukrywają, że oglądanie własnych dzieci w akcji jest zarówno fascynujące, jak i potwornie stresujące. Zawsze bowiem gdzieś z tyłu głowy kołacze się myśl, że coś może pójść nie tak. Że ryzyko nieustannie jest obecne. Dlatego właśnie tak wielu rodziców nie chce wyrazić zgody na to, by ich syn lub córka – zwykle zafascynowani tym, co zobaczą w telewizji lub w Internecie – zaczęli przygodę z wyczynową jazdą na rowerze, kitesurfingiem albo deskorolkowymi akrobacjami. Szczególnie, jeśli w mediach regularnie pojawiają się historie nieletnich sportowców, których przygoda ze sportami ekstremalnymi zakończyła się tragicznie. Jak choćby głośny przypadek 13-letniego Petera Lenza, który podczas jednego z motocyklowych rajdów stracił równowagę, spadł z maszyny i został przejechany przez innego zawodnika. Dwunastoletniego. Albo niedawny wypadek 18-letniego polskiego żużlowca Krystiana Rempały, po którym nawet w takim programie jak „Dzień Dobry TVN” pojawiło się pytanie o bezpieczeństwo najmłodszych amatorów ryzykownych sportów i odczucia rodziców w sytuacjach kryzysowych.

Zdaniem części specjalistów dzieci poniżej 16. czy nawet 18. roku życia zwyczajnie nie są gotowe na to, by w pełni świadomie i bezpiecznie brać udział w takich ekstremalnych aktywnościach. Wielu nastolatków fizycznie jest do tego w pełni przygotowanych, jednak mają problem z czym innym – z abstrakcyjnym myśleniem, odpornością na stres czy kontrolą impulsów – mówiła agencji Associated Press po wypadku Lenza psycholog Robyn Silverman. Dzieci bardzo często nie zdają sobie sprawy z rzeczywistego ryzyka, nie potrafią ocenić sytuacji na chłodno, z dorosłego punktu widzenia, rozważając wszelkie możliwe konsekwencje podejmowanych działań. Próbują naśladować to, co widzą na ekranie, tylko dlatego, że „jest fajne”. Wydaje im się, że skoro inni tak potrafią, to im też się uda. Nie myśląc jednocześnie o tym, że oglądają nie kolegów z podwórka, ale doskonale wytrenowanych profesjonalistów. I że opanowanie „dziewiątki” zajęło Tony’emu Hawkowi niemal 10 lat. A brawura, brak wyobraźni i niedostateczna kontrola ze strony rodziców wcześniej czy później mogą doprowadzić do tragedii.

Zwolennicy angażowania dzieci w sporty ekstremalne zaraz oczywiście odpowiedzą, że choć urazy oczywiście się zdarzają, to bynajmniej wcale nie częściej niż w przypadku piłki nożnej czy koszykówki. Ba, przy odpowiednio zastosowanych środkach bezpieczeństwa takie dyscypliny, jak choćby wspinaczka skałkowa, są dużo mniej ryzykowne niż zwykłe kopanie piłki na podwórku. A w całej historii X Games tylko raz w trakcie zawodów zdarzył się wypadek śmiertelny. Komu zatem wierzyć? Tak naprawdę każdy z rodziców musi sam odpowiedzieć sobie na to pytanie. Z jednej strony bowiem zakazywanie dzieciom wszelkich aktywności, które zakładają jakiekolwiek ryzyko, prowadzi do absurdu i jest najlepszą drogą do utrudnienia im startu w dorosłe życie. W małym człowieku od początku warto wyrabiać świadomość konsekwencji własnych decyzji i uczyć go, by każde działanie było przemyślane pod względem bezpieczeństwa – jeśli będzie wiedział, że na rower czy deskorolkę musi zawsze zakładać kask, a sprzęt do wspinaczki trzeba za każdym razem sprawdzić co najmniej trzykrotnie, nie będzie zapominać również o zapinaniu pasów w samochodzie. Z drugiej strony jednak zachęcanie milusińskich do aktywnego spędzania czasu na świeżym powietrzu nie musi od razu oznaczać siedmiogodzinnej wyprawy na megarampę.