Przed Elvisem nie było niczego – John Lennon

Kikimora

ilustracja: Malwina Konopacka

Anielka ma dwa i pół roku i uwielbia tańczyć. Czasem ma ochotę na pogo przy Ramones, a czasami na swoją wersję baletu przy dźwiękach Charlie Parkera. Nic jednak nie powoduje u niej tak ekstatycznej reakcji jak utwór „Do the clam” z repertuaru Króla Rock’n’Rolla. Elvis to największa gwiazda na firmamencie muzyki pop, od której można rozpocząć z dzieckiem fascynującą wędrówkę po historii muzyki popularnej.

tekst ŁUKASZ KASPEREK

ilustracje MALWINA KONOPACKA

Podróżując parę dni temu pociągiem pendolino relacji Wrocław Główny – Warszawa Centralna, czytałem reportaż o podróży śladami Johna Steinbecka po Stanach Zjednoczonych. W rozdziale poświęconym segregacji rasowej w USA pada taki cytat: „I wtedy nadszedł 5 lipca 1954 roku. Tego dnia nieznany uczeń Elvis Presley wystąpił po raz pierwszy w studiu muzycznym Sun w Memphis. Po kilku grzecznych numerach porwał wszystkich piosenką That’s all right Mama, przepięknym utworem czarnego wokalisty bluesowego Arthura Crudupa.” Zdarzenie to jest bardzo istotne przede wszystkim z dwóch powodów: po pierwsze, jest to dzień, w którym narodził się rock’n’roll. A po drugie, zdarzenie to było kamieniem milowym w walce o ostateczne zniesienie podziałów rasowych. I mimo że początkowo literze E chciałem poświęcić inne hasło, to jednak postanowiłem, że trzeba o nim wspomnieć. No i ze względu na te Anielkowe tańce hulańce też!

Tuż po występie 19-letniego wtedy Elvisa Aarona Presleya do prowadzącego program Deweya Phillipsa rozdzwoniły się telefony. Wszyscy chcieli wiedzieć, kim był ten nowy, znakomity czarnoskóry piosenkarz. Gdy wyszło na jaw, że głos ten należy nie do Afroamerykanina, ale do białego chłopaka, wszyscy byli w szoku. Tak rozpoczęła się bez mała największa rewolucja w dziejach ludzkości.

Do tej pory czarni grali bluesa, a biali country. Nawet jeżeli pomiędzy muzykami istniały przyjaźnie, to jedni nie wchodzili na terytorium drugich, w muzyce tak jak w każdej innej dziedzinie życia istniała segregacja. Aż tu nagle pojawia się genialny biały chłopak grający muzykę czarnych, ale na swój własny sposób. Wynikiem tego prostego równania jest rock’n’roll. Jednak wpływ na świat jest potężniejszy niż ktokolwiek mógł przypuszczać. Wszystko zostało przewrócone do góry nogami.

„Love me tender”, „Blue suade shoes”, „Haund Dog”, „Teddy Bear”, „Jailhouse Rock”, „Heartbreak Hotel” czy mój osobisty top jego twórczości: „Do the clam”, „Crawfish” (obie utrzymane raczej w konwencji tropical exotica niż klasycznego r’n’r) oraz „Blue Moon”. To tylko czubek góry lodowej, kilka pierwszych nazw, które przychodzą do głowy. Znacie i lubicie je wszyscy. Niebawem poznają je także wasze pociechy. I jestem przekonany, że będą kręcić nóżkami tak samo jak moja Malusińska! A tańce to wspaniała forma aktywności ruchowej na (odpukać) deszczowe lato. Jeżeli zatem nie macie jakiegoś albumu typu „The Best Of”, to nadróbcie to jak najszybciej. Wszyscy będziecie mieli kupę zabawy!

Elvisa można lubić, nawet kochać lub traktować jak boga (owszem, dorobił się własnego kościoła!), a można za nim nie przepadać (tak jak ja) uważając, że w dziedzinie rock’n’rolla byli lepsi – jednak każdy go zna, pod każdą szerokością geograficzną ludzie rozpoznają bez trudu jego głos oraz image. Tym samym należy uznać, że tytuł Króla w pełni mu się należy.

Ale nie samą muzyką Elvis się wsławił. Nie mam tu na myśli jego dokonań filmowych, bo te mnie specjalnie nie interesują. Chodzi mi o rewolucję obyczajową, którą rozpętał swoją interpretacją czarnego bluesa i ruchami swoich białych bioder podczas występów scenicznych. Prosty chłopak z zaściankowego Memphis, o którym nauczyciel muzyki powiedział, że brak mu zdolności, stał się jedną z najważniejszych ikon popkultury XX wieku, mało tego, można chyba powiedzieć, że sam osobiście stworzył popkulturę jako zjawisko, które znamy obecnie. Przełamał międzyrasowe tabu i milionom młodych Amerykanów wszystkich kolorów skóry dał znać, że nadeszła chwila, by bawili się jak chcą, z kim chcą i przy jakiej chcą muzyce. Presley, będąc białym i brzmiąc jak czarnoskóry, otworzył drzwi do kultury popularnej dla Afroamerykanów. Wraz z jego pojawieniem się narodził się nowy rodzaj akceptacji rasowej. Little Richard powiedział kiedyś: „On był integratorem. Elvis był jak zbawienie. Nigdy nie puściliby muzyki czarnoskórych, gdyby nie on. On otworzył drzwi dla muzyki czarnoskórych”.

Również w modzie i w kulturze młodzieżowej odcisnął swój trwały ślad. Słynny dziennikarz muzyczny w notce o śmierci Elvisa określił go jako faceta, który wprowadził seks do kultury masowej. Dziś to coś zupełnie normalnego, ale wtedy te ruchy bioder naprawdę robiły piorunujące wrażenie! Seksualność była tabu na miarę nierówności rasowych. Jednak z pewnością tego wątku nie podejmujcie na razie z dzieciakami.

Elvis zmarł 16 sierpnia 1977 roku. Po dziś dzień jest jednym z najlepiej zarabiających celebrytów na świecie. Jego posiadłość Graceland odwiedza 600 tysięcy osób rocznie. W Stanach Zjednoczonych popularniejszy jest tylko Biały Dom…

„Jego muzyka, jego osobowość zmieniły oblicze amerykańskiej kultury. Elvis Presley był symbolem buntowniczego ducha naszego narodu” – tymi słowami prezydent USA Jimmy Carter pożegnał na zawsze Króla Rock’n’Rolla. Ale czy na pewno? Są tacy, którzy twierdzą, że Król nadal żyje. Tylko się zmęczył…

 

Malwina Konopacka i Łukasz Kasperek

Ona jest ilustratorką, on dziennikarzem. Są rodzicami trzy i pół-letniej Anielki. Muzyczne abecadło wymyślili dla rodziców, którzy dbają aby ich dzieci wiedziały, co to dobra muzyka.