Po drugiej stronie ekranu

Kikimora

ilustracje: Paweł Mildner

Według najnowszych badań więcej pięciolatków potrafi dziś obsługiwać tablet, niż jeździć na rowerze. Nasze dzieci poruszają się w cyfrowym świecie dużo bardziej naturalnie niż my. A jednak to właśnie rodzice powinni wziąć na siebie rolę cyberprzewodników i wyznaczyć reguły gry.

tekst MAREK ŚWIRKOWICZ

ilustracje PAWEŁ MILDNER

Kikimora

ilustracje: Paweł Mildner

Tato, co myślisz o tym, żeby mi kupić iPada? Pani w szkole powiedziała, że może mi pomóc w nauce” – pyta ojca 14-letni Jason, jeden z bohaterów znakomitego filmu „Disconnect” Henry’ego Alexa Rubina (polskiego tytułu i polskiej dystrybucji jak dotąd brak – a szkoda). Jego najlepszy kumpel Frye ma takie cacko. I codziennie razem odrabiają na nim lekcje. A przy okazji zarządzają fikcyjnym kontem facebookowym niejakiej Jessiki. Stworzyli jej postać tylko po to, by zemścić się na swoim rówieśniku, który przypadkiem był świadkiem ich głupiego żartu wymierzonego w innego ucznia. Znajdują jego profil na portalu społecznościowym, dostosowują swoją „bohaterkę” do jego zainteresowań i próbują nawiązać znajomość. Metoda „na napaloną nastolatkę” przynosi natychmiastowe efekty i nieświadomy niczego Ben łatwo daje się namówić na podesłanie swojej nowej przyjaciółce dość niedwuznacznych zdjęć. Które – jak łatwo się domyślić – od razu lądują w skrzynkach mailowych połowy uczniów w szkole. Chłopak nie wytrzymuje presji, próbuje się powiesić i zapada w śpiączkę. W tym momencie do akcji wkraczają rodzice. Ale jest już za późno. Pozbawione kontroli dziecko plus iPad i Facebook to bardzo niebezpieczna kombinacja…

Oczywiście to tylko film. Jednak podobne historie doskonale znamy również z jak najbardziej realnego świata, a nazwiska Amandy Todd, Hanny Smith czy Daniela Perry’ego zbyt często pojawiały się w mediach, by przeszły niezauważone. Podobnie jak głośny swego czasu przypadek 35-letniego Brytyjczyka Roberta Huntera, który podając się na internetowych czatach za Justina Biebera, wyłudził od nastoletnich dziewczynek (najmłodsza miała zaledwie 9 lat) ponad 800 rozbieranych zdjęć. Według danych firmy AVG specjalizującej się w dostarczaniu oprogramowania antywirusowego i zabezpieczającego przed atakami w sieci, w ubiegłym roku ponad 30% dzieci poniżej 9. roku życia padło ofiarą jakiejś formy internetowej przemocy. Oczywiście mogą to być po prostu złośliwe komentarze czy zaczepki ze strony kolegów z klasy, jednak sprawa na pewno jest poważna. Tym bardziej, że zgodnie z tym samym raportem aż 90% rodziców jest przekonanych, że ich dziecko nigdy nie było dręczone w sieci przez rówieśników. A tzw. cyberbulling to zaledwie jedno z wielu niepokojących zjawisk związanych z obecnością dzieci w świecie nowych technologii. Takie nazwy jak grooming, seksting czy nawet oficjalnie zdiagnozowana depresja facebookowa (bo inni mają więcej znajomych niż ja) z każdym rokiem wydają się coraz mniej egzotyczne. Nie mówiąc już o fizycznych i psychologicznych skutkach ciągłego przesiadywania przed ekranem.

Kikimora

ilustracje: Paweł Mildner

A jest tego przesiadywania coraz więcej. Jeśli wierzyć statystykom amerykańskiej organizacji pozarządowej Kaiser Family Foundation, dzieci w wieku 8–18 lat praktycznie każdą chwilę poza godzinami przeznaczonymi na sen i naukę w szkole spędzają twarzą w twarz z jakimś ekranem. Może to być oglądanie telewizji, czytanie książki na Kindle’u, gra na komputerze albo sprawdzanie Facebooka na smartfonie. Wiek, w którym rozpoczyna się tę ekranową symbiozę, również się obniża – nikogo nie dziwią dziś dwu- czy trzyletnie maluchy grające na tabletach. Naukowcy wyliczyli, że zanim urodzone w 2014 r. dziecko skończy 7 lat, spędzi przed ekranem ponad rok czasu. Warto również dodać, że na przeciętne ognisko domowe w Europie przypada średnio od 3 do 6 urządzeń podłączonych do internetu. Współczesne dzieci zatem dorastają online, z głowami wiecznie pochylonymi nad ekranem, oczami wlepionymi w migające piksele i nadnaturalnie rozwiniętymi od pisania wiadomości kciukami. Nie trzeba być lekarzem, by zauważyć negatywny wpływ tej tendencji na prawidłowy rozwój młodych ludzi, którzy cierpią później nie tylko na problemy natury emocjonalnej czy poznawczej, ale również otyłość, bezsenność, nadciśnienie czy chroniczne bóle pleców i głowy. W środowisku medycznym ukuto nawet nowy termin iPosture, oznaczający wadę postawy powstałą wskutek nadmiernego użytkowania tabletów i smartfonów.

od kuszącego wciąż nowymi doznaniami ekranu trudno się oderwać – jest dla dziecka jak narkotyk. I to w całkiem dosłownym sensie. Udowodniono bowiem, że czas spędzany na grach komputerowych czy portalach społecznościowych zwiększa wydzielanie hormonu zwanego dopaminą. Dokładnie to samo powoduje zażywanie kokainy. I dokładnie takie same są skutki uboczne – syndrom odstawienia, nerwowość, niekontrolowane wybuchy agresji, głód nowych bodźców czy utrata zainteresowania tym, co dzieje się dookoła. Podczas badań przeprowadzonych wśród amerykańskich studentów, których na 24 godziny odcięto od wszelkich elektronicznych gadżetów, niektórzy skarżyli się wręcz na fizyczny ból, swędzenie czy wysypkę z powodu braku dostępu do smartfona. Nic zatem dziwnego, że uzależnienie od ekranu jest obecnie potwierdzonym medycznie faktem i zbiera coraz większe żniwo. Według danych CBOS w Polsce problem ten dotyka ok. 100 tys. młodych ludzi, a kolejnych 750 tys. osób jest nim bezpośrednio zagrożonych. W krajach Europy Zachodniej powstały już pierwsze kliniki wyspecjalizowane w leczeniu cyfrowych nałogów, a najmłodszy pacjent, którego poddano terapii, miał zaledwie… cztery lata.

Kikimora

ilustracje: Paweł Mildner

Czy należy wobec tego bić na alarm i siłą odciągać dzieci od komputerów i tabletów, a smartfony zamykać w szafie pancernej? Wręcz przeciwnie. Nie zapominajmy, że nasi rodzice również załamywali ręce nad destrukcyjnym wpływem telewizji, a jednak udało nam się uniknąć losu bezwolnych zombi z odbiornikami TV zamiast głów. Musimy zrozumieć, że nasze pociechy funkcjonują już w całkiem innej rzeczywistości niż my. Że bez względu na to, czy tego chcemy, czy nie, przeważająca większość informacji – od zadań domowych przez prognozy pogody po zaproszenia na imprezy urodzinowe – będzie do nich docierać właśnie drogą cyfrową. Że nowoczesna technologia to nie zbiór zagrożeń, ale możliwości. Wreszcie, że to, co dla nas było technologicznym objawieniem, dla nich jest równie oczywiste, co zmiana pór roku za oknem. Najlepszy przykład to dotykowe ekrany – może je wprawnie obsługiwać nawet dwulatek, któremu tradycyjna komputerowa myszka zwyczajnie nie zmieści się do rączki. Dlatego właśnie tablety stanowią tak silną pokusę dla dzieciaków. Kolorowe ikonki aplikacji, którymi można manipulować jednym palcem, wydają się wręcz stworzone do obsługi przez najmłodszych. To ich środowisko naturalne.

Ale technologiczna kompetencja i umiejętność posługiwania się urządzeniem to jedno, a rozsądne i odpowiedzialne korzystanie z dobrodziejstw owej technologii to całkiem inna sprawa. A na to nasze dzieci niestety nie zawsze są gotowe. Ich rozwój umysłowy i emocjonalny zbyt często nie nadąża za paluszkiem wodzącym po ekranie, co może prowadzić do jak najbardziej realnych problemów. Nie tylko takich, że paluszki te będą potem miały problem ze zbudowaniem choćby najprostszej konstrukcji ze zwykłych klocków. Klikanie jest szybsze niż refleksja. No i potrafi wciągnąć bez reszty, obiecując nagrody, których zdobycie w realu nie jest wcale takie łatwe. A że zwykle trzeba za to zapłacić – i nie chodzi tu tylko o rachunki na karcie kredytowej rodziców za odblokowanie kolejnego levelu w grze, ale też o udostępnienie cennych danych czy utratę prywatności – o tym już się nie myśli. Dlatego tak potrzebny jest ktoś, kto im to uświadomi i oswoi dla nich ten cyfrowy świat. Wskaże właściwy kierunek, wyznaczy reguły oraz wytyczy granice. Nawet jeśli z początku może się to wydawać zadaniem ponad siły.

Czy ktokolwiek z nas pozwoliłby swojemu kilkuletniemu dziecku na samotny spacer wieczorem w parku? To w gruncie rzeczy pytanie retoryczne. Dlaczego zatem tylu rodziców nie widzi nic niestosownego w zostawianiu tego samego dziecka sam na sam z komputerem, tabletem czy smartfonem podłączonym do sieci? Ba, elektroniczny gadżet bywa doskonałym pomysłem na prezent pod choinkę albo w nagrodę za dobre wyniki w nauce. Z pozoru to gra, w której każdy wygrywa. Dziecko uczy się obsługi nowego sprzętu, poszerza wiedzę i rozwija kreatywność, a my zyskujemy parę godzin spokoju. W dodatku wszystko wydaje się być pod kontrolą – nasza pociecha jest przecież w pokoju obok, nie pije alkoholu, nie bierze narkotyków, nie wystaje pod klatką z szemranym towarzystwem. Co prawda nie gra również w piłkę ani nie jeździ na rowerze, ale na to przyjdzie jeszcze czas.

Zwykle dostrzegamy problem, gdy coś w zachowaniu dziecka zaczyna się zmieniać. Opuszcza się w nauce, na każdą naszą prośbę odpowiada „Za chwilę”, coraz częściej zamyka się w pokoju, nie rozstaje się z tabletem czy smartfonem nawet przy stole i pod kołdrą, a na próbę konfiskaty sprzętu albo odłączenia od internetu reaguje otwartą agresją. Znane są przypadki, gdy do utemperowania ekranowych nałogowców trzeba było wręcz wzywać policję. A do tego może jeszcze dojść słony rachunek za zakupy robione w sieci – jeśli raz zapłaciliśmy za jakąś aplikację lub dodatek do niej, nasz numer karty kredytowej prawdopodobnie został zapamiętany i dziecko może bez naszej wiedzy dokonywać kolejnych transakcji. Zresztą blisko 25% nieletnich użytkowników sieci przyznaje się otwarcie, że dokładnie tak robi. Nie mówiąc już o problemie zawierania podejrzanych znajomości online czy udostępniania informacji o sobie i swojej rodzinie osobom znanym tylko z awatara.

Kikimora

ilustracje: Paweł Mildner

Jak zatem nie dopuścić do takich sytuacji? Co zrobić, żeby nasze dziecko odpowiedzialnie korzystało z ekranowych możliwości i nie było narażone na niebezpieczeństwa czyhające w cyfrowym świecie? Przede wszystkim nie możemy go zostawić sam na sam z technologią. Musimy – przynajmniej na początku – prowadzić go przez elektroniczne ścieżki, wskazywać potencjalne zagrożenia (dzieci bardzo często nie potrafią zrozumieć, dlaczego w sieci nie każdy jest tym, za kogo się podaje) oraz dyskretnie kontrolować jego każdy ruch. I nie chodzi tu o jakiś policyjny rygor, kategoryczny zakaz grania w jakiekolwiek gry, zablokowanie konta na Facebooku czy korzystanie wyłącznie z ambitnych aplikacji edukacyjnych. W cyberświecie musi być również przestrzeń na zabawę. Istotne jednak, by zabawa ta była utrzymana w odpowiednich ramach, a używanie nie przerodziło się w nadużywanie – bo granica jest tu wyjątkowo cienka.

Pomoże nam w tym kilka sprawdzonych metod i narzędzi. Wiele cennych informacji znajdziemy na stronie Fundacji Dzieci Niczyje, która od 2004 r. prowadzi program „Dziecko w sieci”. Warto również zapoznać się z działalnością Fundacji Panoptykon. Wybór konkretnych działań zależy tylko od nas. Jeśli chcemy poradzić sobie z nadmiernym przywiązaniem do elektroniki, najbardziej radykalnym krokiem będzie oczywiście „cyfrowy detoks”, czyli np. tygodniowe odcięcie się wspólnie z dziećmi od jakichkolwiek kontaktów z ekranem. Ważne, by robić to wspólnie – w ten sposób przekonamy się, czy aby nie walczymy z problemem, który na równi dotyka nas samych. Czy na pewno będziemy w stanie wytrzymać siedem dni bez sprawdzania e-maili i zaglądania na Facebooka? O ile początki z pewnością będą bolesne, o tyle wraz z upływem czasu dzieci będą w stanie znaleźć sobie inne zajęcia i zrozumieją, że życie nie sprowadza się do tego, co widać na ekranie – tak przynajmniej uważa pewna amerykańska psycholożka, która postanowiła przeprowadzić podobny eksperyment na własnej rodzinie.

Jeśli nie chcemy posuwać się aż tak daleko, warto przynajmniej ustanowić strefy bądź pory dnia, w których korzystanie z elektronicznych gadżetów będzie zakazane. Na początek mogą to być posiłki albo przestrzeń sypialni. Później możemy pomyśleć o wspólnych „wycieczkach unplugged” czy też łączeniu odpoczynku od cyberświata z odrobiną aktywności fizycznej. Powinniśmy też kontrolować, czy przypadkiem nasze dziecko nie kryje się przed nami ze swoim upodobaniem do elektronicznych rozrywek. Szyba w drzwiach dziecięcego pokoju zakryta kocem czy iPad w pościeli nie wróżą raczej niczego dobrego. Na szczęście istnieją specjalne programy i aplikacje, które pozwalają na ustawienie odpowiedniego czasu korzystania z urządzenia. Jednym z ciekawszych jest Screentime Ninja, gdzie po wykorzystaniu limitu dziecko ma szansę jeszcze trochę go przedłużyć. Musi jednak w tym celu popisać się szkolną wiedzą – np. rozwiązać zadanie z matematyki.

Różnorodne blokady rodzicielskie zakładane na komputer lub urządzenia mobilne oraz programy służące do filtrowania nieodpowiednich treści w internecie to nieodłączny element świadomego wprowadzania dziecka w cyfrowy świat. Wciąż nie wszyscy rodzice je stosują (według ostatnich badań jest to ok. 65%), a w dodatku co sprytniejsze dzieciaki nie mają większych problemów z ich obejściem. Nie zmienia to faktu, że są bardzo przydatne. Znajdziemy wśród nich zarówno „rodzinne” rozszerzenia popularnych programów antywirusowych – choćby Norton Online Family, który pozwala na blokowanie wybranych stron oraz ograniczenie czasu korzystania z komputera – jak i aplikacje służące głównie do dyskretnego monitorowania działań podejmowanych przez małoletnich użytkowników (Spy Logger), a nawet przeglądarki internetowe stworzone specjalnie dla dzieci w wieku przedszkolnym (Alladyn).

Koniecznie musimy wprowadzić również odpowiednie blokady na tabletach i smartfonach. Tutaj jest to o tyle prostsze, że możemy stworzyć osobny profil z odpowiednio wyselekcjonowanymi aplikacjami, zaś całą resztę zabezpieczyć hasłem.

Osobna sprawa to portale społecznościowe, które aktualnie stanowią główny przedmiot zainteresowania dzieci w internecie – a zarazem jedno z największych zagrożeń tamże. Uczulmy nasze dziecko, że nie wszystkie informacje, które pojawiają się na Facebooku czy Twitterze, muszą być prawdziwe. Zwróćmy uwagę, że osoba po drugiej stronie wcale nie musi być tym, za kogo się podaje. Wyraźnie dajmy do zrozumienia, że materiały, które raz trafią do sieci, zostają tam na zawsze. I mogą później wypłynąć w najmniej spodziewanym momencie. Bo skasowanie zdjęcia czy wpisu nie oznacza automatycznie, że treści te ostatecznie znikają z sieci. Przede wszystkim zaś tak zaprogramujmy ustawienia prywatności, by nikt niepowołany (jak choćby „znajomi znajomych”) nie miał dostępu do informacji publikowanych przez nasze dziecko. Możemy również ustalić, że do pewnego wieku korzystanie z Facebooka odbywa się wyłącznie w towarzystwie rodziców.

Nie zapominajmy przy tym o własnym zachowaniu. Wrzucanie do sieci zdjęć swoich latorośli – oczywiście bez ich zgody – to obecnie nagminna praktyka. Mało tego, coraz większe rzesze zwolenników zdobywa trend zwany „troll parenting”, czyli ukazywanie własnych dzieci w zabawnych czy wręcz krępujących kontekstach. Mały David oszołomiony po wizycie u dentysty zebrał na YouTube ponad 125 mln odsłon. A to zaledwie jeden z wielu podobnych przypadków. Rodzice wstawiają obrazki z dziećmi, którym nie udało się zdmuchnąć świeczek na urodzinowym torcie, które bardzo intensywnie płaczą (oczywiście z jakimś „zabawnym” komentarzem) albo które zostały przebrane w idiotyczne wdzianka. O czym to świadczy? Nigdy nie będziemy przewodnikami po cyberświecie dla naszych dzieci, skoro sami nie potrafimy odpowiedzialnie się po nim poruszać. Zanim więc kupimy synowi lub córce iPada, który może im pomóc w nauce, zastanówmy się, czy będziemy potrafili zapanować nad magią ekranu. Później może już nie być odwrotu.