Dzwonek dla rodzica

Kikimora

Jeżeli chcemy mieć dzieci niezależne, oddajmy im niezależność, jeżeli chcemy mieć dzieci odpowiedzialne, oddajmy im odpowiedzialność. O tym, jak poradzić sobie z tym trudnym faktem, że nasze dziecko idzie do szkoły, rozmawiamy z Tamarą Kasprzyk – wiceprezeską Fundacji Familylab Polska propagującej idee wychowawcze duńskiego pedagoga i terapeuty Jespera Juula; psycholożką, psychoterapeutką i mamą dwóch chłopców.

 

wywiad KATARZYNA SZERSZEŃ

ilustracja PAULINA DERECKA

 

Rozpoczęcie roku szkolnego już za nami. To było duże przeżycie zarówno dla dzieci, jak i rodziców, zwłaszcza pierwszoklasistów. Co się wtedy dzieje z nami i naszymi dziećmi? 

Tamara Kasprzyk: Dobrze byłoby, gdyby rodzice przygotowali się do tego, że ich dziecko idzie do szkoły. We wrześniu, październiku wciąż nie jest na to za późno. Nawet jeżeli dziecko jest w drugiej, trzeciej, czwartej klasie, to nadal dobrze będzie, jeżeli rodzice razem się zastanowią, jakie jest ich wyobrażenie o szkole i czego oczekują od niej dla swojego dziecka. Wydaje nam się, że odpowiedź jest prosta. Szczególnie dziś rodzice mają bardzo wysokie oczekiwania wobec wyników szkolnych swoich dzieci. Wielu z nas jest przekonanych, że to zapewni im sukces albo szczęście w życiu. A jednocześnie wiemy, że nie możemy być tego pewni, warto więc zastanowić się, co poza wynikami jest dla nas ważne w edukacji szkolnej naszych dzieci.

I rozmawiać o tym z dzieckiem? 

Najważniejsze jest, żeby sobie to uświadomić. Wydaje nam się, że jeżeli wyposażymy dziecko w odpowiednią wiedzę i umiejętności, to zagwarantujemy mu sukces. Wielu rodziców poświęca bardzo dużo energii, aby w czasie pozaszkolnym zmieścić jak najwięcej aktywności, kursów, zajęć dodatkowych. Koncentrujemy się na tym i przestajemy zauważać własne dziecko. Dlatego najważniejsze jest, abyśmy dotarli do odpowiedzi na pytanie, na czym nam zależy, jeżeli chodzi o nasze dzieci. I wtedy pojawiają się takie słowa, jak: szczęście, spełnienie, zadowolenie z życia, rozwój. Dobrze sobie uświadomić, że to niekoniecznie musi iść w parze z edukacją szkolną, a już na pewno nie z ocenami w szkole.

Dzieci już od pierwszej klasy zaczynają być oceniane. 

Niestety tak.

Jak zatem przygotować dzieci, które dopiero co skończyły przedszkole, że teraz na każdym kroku ktoś będzie je oceniał?

Kikimora
Bardzo trudno. Zwłaszcza gdy pamięta się o tym, że ocenianie jest bardzo destrukcyjne dla samego procesu uczenia się. Zachęcam do uczciwości wobec dzieci. Bardzo trudno jest przekonać dzieci do tego, do czego sami nie jesteśmy przekonani, np. że oceny będą im pomocne, skoro uważamy, że to nie jest prawda. A badania donoszą, że oceny nie są skutecznym motywatorem.

Nie możemy też całkowicie lekceważyć ocen. 

Wszystko zależy od domu i wartości, które wyznają poszczególni rodzice. Znam rodziców, którzy jednoznacznie mówią, że nie zgadzają się z istnieniem ocen, jednocześnie pokazując dziecku, że szkoła wygląda tak a nie inaczej, że te oceny po prostu są tam obecne. Tłumaczą też ich znaczenie – bardzo uczciwie, tak jak się rozmawia z kimś, na kim nam zależy. Są też rodzice, którzy są nadmiernie przywiązani do ocen, nadają im duże znaczenie i sami wierzą, że właśnie to da satysfakcję ich dzieciom. Nie chcę uogólniać, dawać jednoznacznych wytycznych, co robić z ocenami, dlatego zaczęłam od tego, żeby zastanowić się, co jest dla mnie naprawdę ważne. Chodzi o to, aby dzieci poznały zdanie rodziców, ich prawdziwą opinię.

Gdy dziecko rozpoczyna edukację szkolną, to jest ciekawe tego, jak to będzie, czego się będzie uczyło. Dzieci cieszą się, że idą do szkoły. Jak zachować tę chęć nauki? 

Każde dziecko chce się uczyć. Ważne, żebyśmy im w tym nie przeszkadzali. Chęć uczenia się jest naturalną właściwością każdego człowieka, gdybyśmy jej nie mieli, nie przeżylibyśmy jako jednostka i jako gatunek. W kontekście szkoły może to wyglądać tak, że rodzice będą wykazywać zainteresowanie tym, co dziecko robi, a nie oceną nauczyciela. Możemy interesować się finałem pracy, zaangażowaniem dziecka, napisanym wypracowaniem, konkretną nową umiejętnością, a przede wszystkim stosunkiem dziecka do tej pracy, jego emocjami, zainteresowaniem bądź brakiem zainteresowania. To jest to, co dziecku możemy dać w procesie uczenia się. Jeżeli dziecko mówi nam, że nie lubi się uczyć np. matematyki, mamy taką tendencję, żeby pokazywać dziecku, do czego to mu się może przydać, albo mówić, że my mieliśmy podobnie, ale koniec końców wyszło nam to na dobre. Ważniejsze jest to, żeby przyjąć tę informację od dziecka, że matematyki nie lubi bądź jest mu z nią trudno. To jest bezpośrednie okazywanie wsparcia dziecku. Samo usłyszenie, przyjęcie do wiadomości, bez próby zmieniania tego.

Porozmawiajmy o pracach domowych, które spędzają sen z powiek wielu rodzicom. Wtrącać się do tych prac, czy nie wtrącać?


W wielu domach trwają popołudniowe batalie o odrobienie prac domowych, kłótnie i dyskusje, kto ma się tym zajmować i czyja to jest sprawa. Najprostszym rozwiązaniem byłoby zrezygnowanie z prac domowych, jednak póki co, one są. Dobrze byłoby podejść do prac domowych jako do obszaru, który dotyczy tylko dziecka i nauczyciela. To nauczyciel zadaje pracę domową dziecku. Praca domowa może być dla nauczyciela informacją, co dziecko potrafi zrobić, a czego nie potrafi. Rodzice, pilnując jej wykonania, odbierają jakikolwiek sens temu działaniu. Nikt na tym nie korzysta.

Jeżeli sześcioletnie dziecko zapomni i nie odrobi lekcji, to może być dla niego trudne doświadczenie.

Naszą pomoc w odrabianiu pracy domowej powinniśmy dostosować do wieku dziecka. Dziecko sześcio-, siedmioletnie po południu nie jest na tyle skupione, żeby pamiętać, co się działo w szkole. Jedne dzieci będą pamiętać, inne nie, a większość zajmie się zabawą. Dobrze, żeby rodzice przypominali, że ta praca w ogóle istnieje. Możemy też dzieciom mówić, że jesteśmy gotowi im pomóc. Ale nie jest dobrze, kiedy my, rodzice, bierzemy odpowiedzialność za poziom wykonania pracy, czyli za poprawianie na bieżąco tego, co dziecko pisze albo rysuje.

Wydaje mi się, że to może być trudne dla rodziców. 

To jest bardzo trudne dla rodziców, ponieważ bardzo często oceny dziecka biorą do siebie. Traktują je jak ocenę swojego zaangażowania w wychowanie dzieci. Zadajemy sobie często pytanie, jak być dobrym rodzicem; rozliczamy siebie z tego, czy zrobiliśmy wystarczająco dużo. A przed nami jest wielka niewiadoma. Nie wiemy, co będzie za dwadzieścia lat, gdy nasze dzieci pójdą w świat. Staramy się więc zapewnić im wszystko, o czym wiemy, że może się przyczynić do większej satysfakcji z życia. Ważne, żeby oddzielić dziecko od siebie. Oczekujemy, że nasze dzieci w przyszłości będą samodzielne, niezależne, że będą odporne na wpływ grupy. I to wszystko ma się zadziać kiedyś. Dziś chcemy, żeby słuchały nas i żeby były posłuszne nauczycielom. Tylko że tu nie ma płynnego przejścia. Nie ma możliwości, żeby dzieci wychowywane w konieczności bycia posłusznym nagle stały się niezależne. Jeżeli chcemy mieć dzieci niezależne, oddajmy im niezależność, jeżeli chcemy mieć dzieci odpowiedzialne, oddajmy im odpowiedzialność.

Jednak szkoła może oczekiwać od rodziców takiego postępowania – że nie oddamy dzieciom tej odpowiedzialności np. za prace domowe.

Pamiętajmy, że szkoła nie jest instytucją, która jest stworzona ze względu na potrzeby dzieci, tylko ze względu na potrzeby społeczeństwa. Szkoła jako system lubi, kiedy dzieci są posłuszne, łatwo jest przeprowadzić lekcje, zrealizować konkretne zadania i rozliczyć się z tego na piśmie. W związku z tym wielu nauczycieli oczekuje od rodziców zaangażowania, które będzie prowadziło do sukcesu mierzonego dobrymi stopniami. To jest pytanie do każdego rodzica, na co się decyduje. Wielu rodziców odważnie rozmawia z nauczycielami, mówiąc, że sprawa edukacji jest sprawą ich dziecka i oni wycofują się z odpowiedzialności za te obszary, będą jedynie wspierać dziecko w tym, czego ono potrzebuje. To ważne – dziecko nie jest wtedy pozostawione samo sobie.

My jako rodzie możemy się obawiać tego, że jeżeli nasze dziecko będzie tym, które jest „niegrzeczne”, to nauczyciele będą wymagali od nas, żebyśmy rozwiązali ten problem. 

Dzieci mają dwie naturalne tendencje: do rozwoju i urzeczywistniania siebie i do współdziałania z dorosłymi, szczególnie z rodzicami. Dzieci robią wszystko, co potrafią, żeby nas uszczęśliwić. Oczekiwanie od dziecka, że spędzi 45 minut siedząc, nie rozmawiając, prawie się nie poruszając i nie wydając z siebie żadnych dźwięków, jest niezgodne z naturą dziecka. Jednak dzieci podejmują wysiłek i robią to, żeby dorośli byli z nich zadowoleni, a nie dlatego, że same tego chcą. Podkreślam to tak stanowczo, żeby pokazać, przed jakim dylematem stoją rodzice, w czym wspierać swoje dzieci. Rzeczywiście jest tak, że jeżeli będziemy je wspierać w dbaniu o siebie, to może to być kłopotliwe dla nauczyciela. To prowadzi do jasnego wniosku, że szkoła musi się zmienić. Szkoła musi działać tak, żeby zapewnić dzieciom warunki do rozwoju, a nie żeby zmusić je do dostosowania się do sztywnych ram, które nie są funkcjonalne. Jest to wyzwanie dla nauczycieli. Znam wielu nauczycieli, którzy sobie z tym radzą. Wprowadzają nowe formy pracy z dziećmi, akceptują zachowanie dzieci jako informację o ich potrzebach, a nie jako przejaw nieposłuszeństwa i co ważne – nie biorą tego do siebie. Nauczyciele również bardzo potrzebują wsparcia.

Gdy nasze dziecko uczy się w szkole, zaczynamy funkcjonować w trójkącie: dziecko – nauczyciel – rodzic.

Jeżeli mówimy o tradycyjnej szkole, to jest to bardzo trudny trójkąt. Szkoła to anonimowa instytucja. Ale teraz chcę powiedzieć o nauczycielach: jest bardzo wielu zaangażowanych, mądrych, rozwijających się nauczycieli, takich, którzy lubią dzieci. Tacy nauczyciele przyjmują deklaracje rodziców, o których rozmawiałyśmy przed chwilą, z ulgą i zrozumieniem. Właśnie tego chcą od swoich uczniów – żeby przejmowali odpowiedzialność za naukę. Oczywiście są też nauczyciele, którzy oczekują większego zaangażowania właśnie od rodziców, i tutaj pozostaje nam jasno określić, czym jako rodzice się zajmiemy. Zdecydować o zakresie naszej odpowiedzialności. Im ten zakres będzie mniejszy, tym lepiej dla dziecka, tym więcej ono się może nauczyć. Chcę w tym miejscu przytoczyć wypowiedź Jespera Juula, duńskiego pedagoga, który powiedział, że jeżeli uczeń będzie wypełniał wszelkie zalecenia szkoły, prawdopodobnie zda maturę z sukcesem. Natomiast jeżeli nie spełni wszystkich szkolnych oczekiwań, skończy szkołę z wielką mądrością.

Czyli w systemie szkolnym to rodzice i nauczyciele mogą razem bardzo dużo zdziałać, prowadząc dialog.

Tak. Chcę tylko uczulić rodziców na to, żeby pamiętali, że nauczyciele nie są przygotowani do rozmów z nimi i boją się konfrontacji z rodzicami. Współcześni rodzice są bardzo zaangażowani w rozwój swoich dzieci, w związku z tym mają dużo postulatów, z którymi nauczyciele muszą się borykać. W jednej klasie mogą to być sprzeczne postulaty: jeden rodzic przychodzi z żądaniem większej uwagi na potrzeby jego dziecka, a inny rodzic oczekuje większego nacisku na efekty i wyniki. I nauczyciel, mając w klasie 25 dzieci, musi sobie poradzić z tymi wszystkimi wzajemnie wykluczającymi się oczekiwaniami. Dlatego potrzebujemy dobrze wykształconych nauczycieli, którzy mocno staną po stronie swoich przekonań, swojej wiedzy, będą chcieli się rozwijać i będą dbać o rzeczywisty rozwój dzieci i ich dobro. Nauczyciel ma bardzo trudną pozycję w klasie, bo ze wszystkim musi poradzić sobie sam. A jednocześnie nałożona jest na niego cała seria oczekiwań administracyjnych, przerobienia programu, dobrych wyników uczniów.

Zanim system i szkoła się zmienią, zadaniem rodziców jest pomóc dzieciom odnaleźć się w szkole.

Przede wszystkim musimy patrzeć na nasze dzieci w szkole jak na ludzi, a nie tylko uczniów, którym trzeba przekazać jakąś określoną ilość wiedzy. Zaufajmy dzieciom. Zaufanie to rozumiem jako przyjęcie, że dzieci są w stanie podejmować najlepsze dla siebie decyzje, odpowiednie do ich wieku i możliwości rozwojowych. Jeżeli dziecko chce się bawić, pozwólmy mu na to. Dzieci bardzo potrzebują swobodnej zabawy. Wiele badań mówi o tym, że nic tak nie przygotowuje dziecka do życia w społeczeństwie, jak właśnie zabawa bez nadzoru dorosłych. Im więcej zapewnimy dzieciom swobody, wolnego wyboru, aktywności na świeżym powietrzu, tym lepiej będą się rozwijały.

Dziecko wraca ze szkoły do domu, a tam czekają na niego odwieczne pytania: „jak było w szkole?”, „co jest zadane?”, „co było na obiad?”. Dzieci z reguły odpowiadają „nie pamiętam”, „nic”. 

Jeżeli słyszymy od dziecka taką odpowiedź, to oznacza, że to, o co pytamy, nie jest dla niego ważne. Proponuję podejść do dziecka jak do dobrego przyjaciela. Kiedy po południu spotykamy przyjaciółkę, nie pytamy, co osiągnęła dzisiaj w pracy, tylko o to, jak się ma, jak się czuje, co ją dzisiaj spotkało. Interesuje nas jej wewnętrzny świat. Szkoła kojarzy nam się przede wszystkim z procesem dydaktycznym. Pamiętajmy jednak, że szkolny dzień wypełniony jest relacjami, które są dla nich bardzo istotne. Pytajmy zatem dzieci o te relacje, o przyjaciół, o kłopoty, o konflikty, o przyjemności, o zabawę z innymi dziećmi, wtedy dowiemy się, co się działo w szkole.

To wszystko, o czym rozmawiamy, jest nowym podejściem do szkoły i uczniów.


Tak, i to jest trudne dla rodzica, bo gdy my chodziliśmy do szkoły, było oczywiste, że rodzic stoi po stronie szkoły. Jeżeli nauczyciel miał jakieś zastrzeżenia do funkcjonowania dziecka w szkole, rodzic, nie wnikając w szczegóły, pytał „co znowu nabroiłeś?”. Dzisiejszy postulat: stójmy po stronie dzieci, nie przeciwko szkole, tylko po stronie dzieci, jest czymś nowym. Dla nas, współczesnych rodziców, to eksperyment. My jeszcze nie wiemy, jak być po stronie dziecka i nie wychować tym samym dziecka rozkapryszonego, egocentrycznego. Wszyscy się tego boimy. Podziwiam rodziców, że robią coś nowego, że wychodzą ze starego schematu, w którym byli wychowani, i próbują rzeczy, o których wiedzą, że są dobre, ale dopiero się uczą, jak je stosować.

Co się tak naprawdę zmieniło w szkolnictwie? 

W dzisiejszych czasach my, dorośli, straciliśmy autorytet wynikający z roli. Nie wystarczy być nauczycielem, żeby cieszyć się autorytetem. W obliczu rewolucji technologicznej nauczyciel stracił wyłączność na wiedzę. Dziś tę wiedzę każdy uczeń ma w kieszeni w telefonie komórkowym.

Jakiego nauczyciela zatem potrzebują dzieci? 

Dzieci potrzebują dorosłego, który je dostrzeże, który będzie próbował je zrozumieć, który przyjmie je takimi, jakie są. Jest to wyzwanie zarówno dla nauczycieli, jak i dla rodziców. Pokażmy dzieciom, że je widzimy, że dostrzegamy ich wysiłki, trudności, w tym kłopoty w przebywaniu w szkole. My, dorośli, wiemy, że system edukacyjny nie jest doskonały, a jednak zmuszamy dzieci do chodzenia do szkoły. Przyjmijmy więc do wiadomości, że jest im trudno. I okażmy im to zrozumienie. Jesper Juul proponuje świętowanie z dzieckiem faktu, że chodzi ono do szkoły, i zorganizowanie uroczystego obiadu, podczas którego rodzice powiedzą dziecku: „dziękujemy ci, że chodzisz do szkoły, wiemy, że czasem jest ci tam trudno, ale widzimy, jak się starasz, dlatego dziękujemy ci za to”. Nie przychodzi nam to do głowy, bo koncentrujemy się na szkole, dopiero wtedy, gdy coś idzie nie tak.

Ze szkołą – nam dorosłym – kojarzy się jeszcze jedno: lęk. Dzieci idą do pierwszej klasy bez lęku, on pojawia się później.


U różnych dzieci jest różnie. Szkoła jest instytucją, do której dzieci muszą chodzić, nie mają możliwości wyboru. Spotykają tam sytuacje, które są dla nich nieprzyjemne, podlegają ocenie. Rzeczywiście po roku uczęszczania do szkoły dzieci, które szły do niej z entuzjazmem, koncentrują się już tylko na ocenach, na wynikach, na porównywaniu, na rywalizacji, na ryzyku niesprawdzenia się. Ich lęki są całkowicie zrozumiałe. Rodzicom pozostaje przyjąć je do wiadomości. Zachęcam też rodziców do dzielenia się z dziećmi własnym doświadczeniem, zarówno gdy lubiliśmy chodzić do szkoły, jak i gdy szkoła była dla nas wyzwaniem.

To wszystko, o czym mówimy, może wprowadzać duży zamęt w głowie rodzica, pojawia się dużo pytań – i o to mi chodzi. Żeby konstruktywnie przejść z dzieckiem przez szkołę, trzeba sobie zadać dużo pytań.

 

TAMARA KASPRZYK wiceprezeska fundacji familylab polska, propagującej idee wychowawcze duńskiego pedagoga i terapeuty Jespera Juula; psycholożka, psychoterapeutka. Mama dwóch chłopców.