Czego możemy nauczyć się od dziecka?

Kikimora

ilustracje: Michał Loba

Pojawienie się na świecie dziecka często wywraca całe nasze życie do góry nogami. Mimo że przygotowywaliśmy się, skompletowaliśmy wyprawkę, zdobyliśmy wiedzę teoretyczną, kontakt z prawdziwym niemowlakiem udowadnia nam, że po prostu nic nie wiemy i wszystkiego musimy się nauczyć od początku. A w dodatku każdy kolejny dzień z naszym dzieckiem przynosi nowe wyzwania. Trzeba być otwartym na zmiany.

tekst KATARZYNA SZERSZEŃ

ilustracje MICHAŁ LOBA

 

Uzdrowić własne dzieciństwo

– Dzieciaki pozwoliły mi powrócić do własnego dzieciństwa i zobaczyć, z czym z niego wyszłam, co mi się w nim podobało, a co nie – mówi Magdalena Sendor, założycielka portalu Ekodzieciak.pl, doradca chustowy, autorka książek dla rodziców. – Najpierw bardzo długo nie chciałam mieć dzieci, ale jak już się pojawiły, to wiedziałam, że nie będę ich wychowywać w nurcie tradycyjnym, choć nie bardzo wiedziałam, czy istnieje jakiś inny. Dzieci uczą mnie wyrażania złości, poczucia własnej wartości oraz odwagi, bo potrafią jasno powiedzieć: „nie, ja nie chcę tej dziewczynki zaprosić na urodziny”. Ile razy my myślimy: „no nie, tej cioci to ja nie chcę zapraszać”, a jednak ją zapraszamy. A dzieci mają jasność i mówią stanowczo: „ja nie chcę tej koleżanki, bo nie będę się dobrze bawiła” – opowiada Magdalena Sendor. Po urodzeniu dzieci Magda musiała się też zastanowić, jakie jest tak naprawdę jej własne życie.

– Zastanawiam się, jak dzieciom pokazywać świat. Popychać czy nie popychać? Naciskać czy nie naciskać. Moje dzieci są w edukacji domowej i demokratycznej i tu też widzę miejsce na naukę: mówię dziecku, zobaczmy, czego chcemy; róbmy to, na co mamy ochotę. I tu muszę zobaczyć, czy moje życie tak wygląda. Czy jest tak, że tego chcę dla dziecka, a sobie na to nie pozwalam, bo nie mam odwagi? Myślę też, że w ogóle dzieci mamy po to, żeby uzdrowić swoje dzieciństwo i żeby dzięki temu nasz gatunek ewoluował. Kluczem do tego jest przeżywanie z dzieckiem tego, co ono przeżywa.

Nowe lepsze pokolenie

Podobnie mówi młoda Amerykanka Adora Svitak: „Dzieci dorastają i stają się dorosłymi takimi samymi jak my. A może jednak nie takimi samymi? Chodzi o to, by zamiast stać się takie jak my, wyrosły na lepsze. Na tym właśnie polega postęp: nowe pokolenia i nowe epoki rozwijają się i stają lepsze od poprzednich”.

Adora Svitak jest pisarką, nauczycielką, aktywistką i blogerką. A ma zaledwie 16 lat. Gdy miała sześć lat, napisała swoje pierwsze opowiadania, które zostały wydane. Od tamtej pory występuje przed dziećmi, nauczycielami i dorosłymi. W Internecie można znaleźć jej niesamowite wystąpienie podczas konferencji TED (Technology, Entertainment and Design) w 2010 r. Jej prelekcja nosiła tytuł: „Czego dorośli mogą się nauczyć od dzieci”. Przed olbrzymim audytorium ta rezolutna dziewczynka mówiła: „Większość wiedzy dzieci czerpią od dorosłych, ale same też mają czym się podzielić. Uważam, że dorośli powinni zacząć uczyć się od dzieci. Zwykle występuję przed ludźmi związanymi z edukacją, przed nauczycielami i uczniami, i podoba mi się ta analogia. Nie tylko nauczyciel powinien stać przed klasą i mówić uczniom, co mają robić. Uczniowie też powinni uczyć nauczycieli. Nauka powinna być współpracą i wymianą pomiędzy dorosłymi i dziećmi. Rzeczywistość jest niestety trochę inna, co wiąże się mocno z zaufaniem, czy raczej jego brakiem. Jeżeli komuś nie ufamy, to nakładamy na niego ograniczenia”.

Adora ma jasną wizję współpracy między dorosłymi a dziećmi: „Bez względu na to, kim jesteście, najważniejsze, byście stworzyli nam, dzieciom, możliwości, żebyśmy mogli was zadziwić, kiedy dorośniemy. Wysłuchajcie nas dzisiaj, bo to my będziemy rządzić jutro. Świat potrzebuje nowych przywódców i pomysłów. Dzieci potrzebują szansy, by dowodzić i zwyciężać. Czy jesteście gotowi na współpracę? Światowe problemy nie powinny być jedynym dziedzictwem ludzkości”.

Odwrócone role

Z badań opublikowanych w „Journal of Communication” wynika, że nawet 40 proc. rodziców uczy się korzystania z nowych technologii od swoich dzieci. Badania, które przeprowadziła Teresa Correa z University Diego Portales w Santiago w Chile, pokazały, że 30–40 proc. dorosłych uczy się od nich obsługi Internetu, komputera czy portali społecznościowych. Dzieci taką wiedzę wynoszą ze szkoły, ze spotkań z kolegami. Bywa też, że dzieci same zaczynają pogłębiać wiedzę technologiczną.

Agata Marszałek, mama 14-letniej Niny i 12-letniej Heleny, mówi, że przede wszystkim nauczyła się od swoich córek siebie samej. Ale nie tylko. W pewnym momencie musiała się zastanowić nad tym, czy rzeczywiście jest tak, że skoro jest mamą i jest starsza, to wie różne rzeczy lepiej.

– Zaczęło się od pracy przy komputerze. Przychodzę do Niny, patrzę, co robi, i mówię: słuchaj, to chyba powinno być inaczej. A Nina po prostu mi odpowiedziała: nie, mamo, tak jest dobrze. I była bardzo dumna, że wie lepiej.

Od tamtej pory ich rozmowy wyglądają inaczej: – Mamo, co ty robisz? – Jak to co? Poprawiam tekst. – Ale to bez sensu, za dużo czasu na to zmarnujesz. Wystarczy, że klikniesz tu i tu, i będziesz mieć wszystko zrobione.

Informatyki Nina uczy się w szkole. Zawsze ją to interesowało, a to, czego uczyła się na poziomie szkolnym, zupełnie jej nie wystarczało.

Sama zaczęła szukać kursów związanych z informatyką i z tworzeniem stron internetowych.

– Kiedy ona się tego nauczyła? Skąd? Jakim cudem? – dziwi się Agata i wspomina, jak niedawno Marcin, tata Niny, przygotowywał się do służbowego wyjazdu i szykował prezentację. – Siedział nad tym już dosyć długo i w pewnym momencie stwierdził, że bez pomocy córki, która robi dużo prezentacji i uwielbia to robić, sam sobie nie poradzi. W środku nocy zapukał do pokoju Niny z prośbą o pomoc:

– Teraz? – Tak. Możesz zejść? – I tak dziecko w środku nocy skończyło tacie prezentację firmową. 10 minut jej to zajęło. Kiedyś było: mamo, pomóż, teraz jest: córeczko, pomóż – śmieje się Agata Marszałek.

Uczeń przerasta mistrza

– Jeszcze dwa lata temu na rolkach jeździliśmy my, rodzice, i próbowaliśmy do tego wciągnąć córki. To była jazda rekreacyjna – opowiada Agata Marszałek. – Aż w zeszłym roku Nina trafiła na warsztaty rolkarskie na Stadionie Narodowym i jak wróciła z tych warsztatów, to można powiedzieć, że w ogóle nie wróciła ze Stadionu. Na początku tata jeździł z nią na te warsztaty, no bo miała niecałe 14 lat. Za każdym razem, jak wracała, to mówiła: niedługo będę jeździć jak tata, niedługo będę jeździć do tyłu, na jednej nodze. Aż w końcu któregoś razu wrócili z tych warsztatów i Marcin, tata Niny, mówi: – No, nie umiem tak jak ona.

Tak jak wcześniej tata poprawiał Ninę na rolkach, tak teraz słychać tylko: – Tato, nie tak, nie utrudniaj sobie. Ostatecznie Marcin zaczął ćwiczyć skoki na rampach, a Nina slalom. Pasja rolkarska zaowocowała także tym, że Nina z tatą przez całe wakacje w podwarszawskim Pruszkowie organizowali bezpłatne warsztaty rolkarskie dla dzieci i ich rodziców. Co tydzień przychodziło kilka rodzin: dorośli jeździli z Marcinem, dzieci z Niną. Nina i tata współpracowali jak równy z równym.

Dzieci same wiedzą, czego potrzebują

– Nasze dzieci kiedyś powiedziały, że są superszczęśliwe, gdy wszyscy razem jesteśmy w samochodzie i gdzieś jedziemy. Jest nas pięcioro, mamy pełen bagażnik i nieważne, czy jedziemy na trzy dni, czy na trzy tygodnie. Wtedy jesteśmy wszyscy tylko dla siebie – opowiada Justyna Gorce-Bałut, doradca chustowy oraz masażu Shantala, mama trójki dzieci. – Myślałam, że dzieci potrzebują tysięcy rzeczy z zewnątrz, zabawek, zajęć. Myślałam, że potrzebują oddzielnych pokoi. A moja najstarsza córka, jak miała dwa lata, zapytała, czy może spać w pokoju razem z młodszą siostrą. Gdy się zgodziliśmy, powiedziała: „super, już nigdy nie będę sama”. Więc teraz mają wspólną sypialnię i wspólną bawialnię. I wcale nie chcą być osobno. Myślę, że dzieci do wieku szkolnego najbardziej potrzebują bliskości i obecności rodzica. Krótko mówiąc, mnie moje dzieci nauczyły, że w pewnym sensie to one wiedzą lepiej, czego potrzebują.

Zanim urodziło się moje pierwsze dziecko, znałam dwa modele wychowania dzieci: polski oraz francuski, ponieważ mój mąż jest Francuzem. Miałam taką wizję, że wybiorę jeden z nich lub połączę oba. Jednak te modele zakładają, że będziemy na dziecko wpływali, a mnie moja córka nauczyła, że ona jest po prostu sobą. Teraz jestem mamą już trójki dzieci i widzę, że każde z tych dzieci jest kimś innym i żaden model wychowania by się tu nie sprawdził. Poza tym modele wychowawcze dążą do tego, żeby wszyscy byli tacy sami, a my przecież chcielibyśmy, aby nasze dzieci były niezależne i wyjątkowe.

Bardzo zadziwiło Justynę, że każde kolejne dziecko potrzebowało coraz mniej zabawek. Nie dlatego, że te zabawki już były w domu, ale dlatego, że dziecko nie chce się bawić zabawkami, ono po prostu chce być blisko rodzica. Potrzebuje fizycznej bliskości.

– Czasem siadam na kanapie i mówię, jestem do waszej dyspozycji, wtedy jedno z moich dzieci pewnie przyniesie 10 książek, drugie usiądzie na kolanach, a trzecie się przytuli i po prostu zaśnie – dodaje.

Kikimora

ilustracje: Michał Loba

Mamo, zwolnij i rozejrzyj się!

– Zanim pojawiły się dzieci, byliśmy bardzo aktywnymi ludźmi, dużo biegaliśmy, chodziliśmy po górach z plecakami i namiotem, bardzo dużo podróżowaliśmy – opowiada Karolina Zielińska, mama prawie czteroletniej Kai i Nelki, która ma rok i dwa miesiące. – Jak urodziła się Kaja, to zaczęliśmy się zastanawiać, co dalej z nami. Oczywiste było, że chcemy być tacy, jak byliśmy wcześniej, tylko przestawiamy się na tryb z dziećmi. Najpierw wróciłam do biegania – już razem z Kajką. Bieganie naturalnie wpisało się w nasze życie. Nie było to takie trenowanie jak przedtem, ale biegaliśmy. Okazało się, że się da, startowaliśmy w zawodach i dawało nam to dużo radości. Wszyscy nam kibicują, krzycząc: „mama, brawo, tata, brawo”. Taki doping na trasie to jest coś wspaniałego, daje dużego kopa. Dzięki dzieciom dostrzegamy głębszy sens tego wszystkiego, nie zależy nam na ilości kilometrów i szybkości, kolejnej życiówce, cieszy nas samo wyjście na bieganie. Najbardziej to, że robimy to we czwórkę, że jesteśmy razem. To jest sens sam w sobie.

Od dzieci nauczyłam się, że trzeba przystanąć i popatrzeć na to, co nas otacza, nie pędzić, bo nie da się z dziećmi pędzić. Trzeba mieć czas, żeby odpocząć, żeby dzieci się wyhasały. A wcześniej z mężem zawsze gdzieś pędziliśmy – byle szybciej, byle odhaczyć kolejny cel. Podczas naszej ostatniej podróży piękne było to, że mogliśmy po prostu posiedzieć, poleżeć i popatrzeć na góry, bo był na to czas, bo one tego potrzebowały. To było cudowne. Pojechaliśmy do Albanii na cztery tygodnie. Uczyliśmy Kajkę chodzić po skałach i wtedy odkryliśmy nowy sens wyjazdów w góry. Niesamowite jest pokazywanie górskiego świata dzieciom. Nie chodziło o to, aby zrobić jak najwyższy szczyt, przejść jak najdłuższą trasę. Chodziło o to, aby być razem i dzieciom pokazać piękno gór. Podczas podróży wszyscy nas witali z otwartymi ramionami, byli zaskoczeni, że my jesteśmy z dziećmi, że z tak daleka przyjechaliśmy. Dzieci były przepustką do wszystkiego, wszędzie wchodziliśmy bez kolejki, mieliśmy najlepsze miejsce na kempingu. Nauczyliśmy się też zauważania różnych małych rzeczy, bo Kaja zauważa najmniejsze szczególiki, więc cieszymy się tym pokazywaniem świata i zatrzymywaniem nad kolorowym listkiem.

Ty znasz odpowiedź

Na ostatniej Konferencji Bliskości, która odbyła się pod koniec listopada w Warszawie, Lawrence Cohen, psycholog, który specjalizuje się w terapii przez zabawę, autor „Rodzicielstwa przez zabawę” oraz „Nie strach się bać”, opowiadał o sile zabawy i o tym, że my, dorośli, zapomnieliśmy, jak się należy bawić. Na pytanie z sali: jak w takim razie się bawić, odpowiadał: po prostu usiądź obok dziecka i pobądź z nim. Dziecko ci samo powie. Wystarczy, że będziesz robić to, co ono ci pokaże. A jeżeli jest to niemowlę, to połóż się na podłodze i turlaj się razem z nim. Dzieci są ekspertami w dziedzinie zabawy, wystarczy, gdy za nimi podążymy.

To się może okazać szczególnie przydatne w trudnych sytuacjach. Przykład: dziecko rano nie chce się ubrać i przekonuje rodzica, że nie umie tego zrobić, a rodzic przekonuje dziecko, że przecież umie, bo wczoraj się ubrało. Problem tej sytuacji polega na tym, że rodzic nie ma żadnej możliwości przekonać dziecko, że umie się ubrać, natomiast dziecko z łatwością może udowodnić, że jednak nie umie. Sytuacja patowa. Zadziwiające jest to, że wtedy dorośli zachowują się, jakby kompletnie tracili swoją inteligencję i stają się bezradni. Wtedy powinna nam przyjść z pomocą umiejętność zabawy. Cohen proponuje mówić głosem ulubionego pluszaka, prowadzić z nim dyskusję, o tym, czy dziecko rzeczywiście nie potrafi się ubrać. Tak odegrane przedstawienie nie pozostawia żadnego dziecka obojętnym.

Część z nas powie: nie mam na to czasu. Szkopuł w tym, że chwila zabawy z dzieckiem potrafi zdziałać cuda. Ponieważ zabawa to żywioł dziecka, wchodzi w nią naturalnie, a my nie tracimy czasu na walkę i kłótnię. Konfliktowe sytuacje możemy też przerobić z dziećmi „na sucho”. Jeżeli rano mamy problem z wyjściem z domu na czas, możemy to przećwiczyć po południu. Powiedzmy dzieciom: bawimy się teraz, że jest ranek i wychodzimy razem z domu. Możemy wybrać, kim chcemy być: dziećmi czy rodzicami? Cohen zachęca do tej metody, pod jednym warunkiem, że rodzice włączają się aktywnie w zabawę. Podobne rady Lawrence Cohen kierował do rodziców, którzy mówili o problemach wychowawczych. Jeżeli twoja dziewięcioletnia córka nie chce chodzić do szkoły, zapytaj, ją, co by poradziła koledze, który nie chce chodzić do szkoły.

Traktowanie dzieci jako ekspertów od swojego życia daje najlepsze rezultaty. Zresztą jest to główna zasada coachingu, z której korzysta wielu dorosłych: to ty jesteś specjalistą od swojego życia.