All that Dżez….

Kikimora

ilustracja: Malwina Konopacka

Litera D nie pozostaje w tyle za innymi i również może się poszczycić wieloma atrakcyjnymi artystami, których wymieniać można by bez liku! Jednak muszę się streszczać, zatem przedstawię Wam tych NAJ!

tekst ŁUKASZ KASPEREK

ilustracje MALWINA KONOPACKA

Ciężko napisać cokolwiek pokrótce o Bobie Dylanie. Jest to postać, o której nawet taki laik jak ja musiałby naskrobać co najmniej kilkustronicowy referat. Urodzony w Duluth, karierę rozpoczął w wylęgarni bohemy, w nowojorskiej Greenwich Village. Podobno ukradł kolekcję płyt folkowych Woodiemu Guthriemu, by nauczyć się z nich grać. Być może sprzedał duszę diabłu na rozstajach dróg niczym Robert Johnson. Jest prawdopodobnie najczęściej kowerowanym artystą w dziejach ludzkości. Papieżem muzyki rockowej. Z pewnością po śmierci zostanie świętym, a może nawet Bogiem. Jego dorobek płytowy liczy około kilkudziesięciu tytułów, zatem ciężko wybrać ten jeden jedyny album, który powinniście uznać za swoje przykazania. Parafrazując: Ile albumów Boba trzeba znać, by móc człowiekiem się stać? Ale niech będzie, że najistotniejsze to: „Highway 61 revisited”, „Blood on the tracks”, „Bringing all back home”. Niechcąc się rozpisywać, na tym muszę poprzestać.

W 1944 roku do St. louis przyjechał zespół, w którego składzie występowali słynni jazzmani Dizzy Gillespie oraz Charlie Parker. Na ich koncercie był nastoletni wówczas trębacz Miles Davies. Mało tego, że był! Został zaproszony do wspólnego grania ze swoimi idolami! Gdy słynni muzycy powrócili do Nowego Jorku, on już wiedział, że jego rodzinne miasto nie ma dla niego nic do zaoferowania. Ściemniając rodzicom, że wyrusza do Wielkiego Jabłka, by się kształcić na wyższej uczelni, w rzeczywistości cel miał jasny – dorównać Parkerowi. Reszta jest historią. Miles Davis był wpływową postacią w każdym gatunku jazzu począwszy od końca lat 40. aż do lat 90. XX wieku. Bebop, jazz-rock, cool jazz, jazz fusion. Tylko free jazz oparł się sile jego rażenia. Dla jazzowej trąbki Davis jest tym, kim Jackson dla muzyki pop. Absolutnym klasykiem gatunku, encyklopedyczną niemalże definicją, swoistym wzorcem z Sèvres muzyki jazzowej. Przed nim i po nim było wielu wielkich (chociażby wspomniani Dizzy i Charlie), ale to właśnie dzięki niemu muzyka jazzowa trafiła na szerokie wody i poznali ją wszyscy, nie tylko nowojorska bohema. Co powinniście postawić na półce? Na pewno słynne arcydzieło „Kind of Blue”, który to album powszechnie uznawany jest nie tylko za najważniejsze wydawnictwo w karierze samego Milesa, ale wielu krytyków uważa, że jest to najlepsza płyta w historii gatunku. Godzina genialnej improwizacji, którą musicie znać. Poza tym możecie się pokusić o „Birth of Cool”, „Cookin with Miles Davis Quintet” (z Johnem Coltranem na saksofonie!) czy kolejne przełomowe dzieło – „Bitches Brew”. A jeżeli sama muzyka to dla Was za mało, to nic nie stoi na przeszkodzie, by w ramach wiosennych wycieczek odwiedzić Kielce, gdzie przed lokalnym Centrum Kultury stoi wykonany z brązu pomnik wielkiego trębacza. Przy odrobinie szczęścia może spotkacie tam gdzieś pioniera polskiego hip hopu?

Skoro już jesteśmy przy takich absolutnych klasykach, to trzymajmy się tego tropu, ale przeskoczymy do innego gatunku muzycznego. Tym razem czas na grupę The Doors. Zespół na wskroś rockowy, ale w jego skład wchodziło dwóch muzyków o klasycznym jazzowym wykształceniu! Gitarzysta Robbie Krieger oraz perkusista John Densmore. Składu dopełniali klawiszowiec Ray Manzarek oraz charyzmatyczny wokalista, idol nastolatek po dziś dzień, wzór do naśladowania, typ chłopaka, przed którym matki ostrzegają swoje nastoletnie córki, samozwańczy Król Jaszczur – Jim Morrison. Nie umniejszając nic towarzyszącym mu na scenie kolegom instrumentalistom, to jednak na nim skupiła się cała legenda tego zespołu. Muzyka The Doors była osadzona w bluesie, pełna długich instrumentalnych pasaży, stała się tłem dla zjawiskowego Morrisona. Jego silny i dramatyczny wokal w połączeniu z poetyckimi tekstami i sceniczną osobowością uczynił grupę sławną z dnia na dzień.

Całość doprawiona odpowiednią dozą modnej wówczas psychodelii sprawiła, że doskonale wstrzelili się w obowiązujące trendy. Jak wielu innych, Jimbo nie był psychicznie przygotowany do roli gwiazdy rock’n’rolla. Szybko się uzależnił od wszystkiego co było tylko możliwe. Jego krótka kariera to pasmo skandali i awantur – ze stróżami prawa, z kolegami z zespołu, ze stróżami moralności. Jednak właśnie takiego, zagubionego, tajemniczego, pełnego mistycznej głębi, pokochał i zapamiętał świat. Który album z dorobku The Doors powinniście postawić na półce? Jeżeli jeszcze nie macie żadnego zbioru „The Best Of”, to proponuję zacząć od debiutanckiego wydawnictwa z 1967 roku. To tam znajdziecie sztandarowe kompozycje grupy, takie jak „Break on through (to the other side)”, „Light my fire”, „Alabama Song” czy „The End”. To również tam znajduje się jeden z najlepszych utworów do jazdy samochodem – „Moonlight Drive”. Trzeba jeszcze wspomnieć, że Jim „Lizard King” Morrison jest członkiem elitarnego, okrytego złą sławą Klubu 27, zrzeszającego wielu wybitnych, zmarłych w wieku 27 lat artystów z kręgu muzyki rockowej. Obok niego są tam takie tuzy jak Kurt Cobain, D.Boon, Jimi Hendrix czy Janis Joplin. Zdecydowanie nie wspominajcie o tym najmłodszym! Mówię to tylko Wam, rozważnym i odpowiedzialnym rodzicom, byście z łezką w oku powspominali własne szaleństwa młodości i w głębi duszy podziękowali, że dane Wam było dożyć wieku, w którym obecnie się znajdujecie.

Na zakończenie ciekawostka dotycząca obu naszych bohaterów numeru. 29 sierpnia 1970 roku zarówno Miles Davis, jak i The Doors wystąpili na tej samej scenie podczas słynnego festiwalu na wyspie Wight. Jest to ich jedyne znane spotkanie. Reszta jest tylko legendą…

 

Malwina Konopacka i Łukasz Kasperek

Ona jest ilustratorką, on dziennikarzem. Są rodzicami trzyipółletniej Anielki. Muzyczne abecadło wymyślili dla rodziców, którzy dbają, aby ich dzieci wiedziały, co to dobra muzyka.