Witaj na świecie

Kikimora

Rodzi się nowy człowiek. Cud natury. Dla każdej mamy i taty to wielkie przeżycie i wzruszenie. Nowy człowiek oznacza zmianę i wywraca do góry nogami cały świat, porządek i plany. Jak bardzo? Zapytaliśmy o to Monikę Mrozowską, Marię Rotkiel i Romana Osicę.

Rozmawiała MARTA KULIGOWSKA

Zdjęcia ANNA GRZELEWSKA

Marta: Czy pamiętacie moment, w którym dowiedzieliście się, że zostaniecie rodzicami?

Roman: Oczywiście. To są takie momenty, których się nie zapomina. Z żoną długo czekaliśmy na dziecko, więc to było spełnienie jednego z naszych życiowych marzeń. Miałem wtedy 38 lat. Może to banał, ale oczywiście od razu poczuliśmy pełnię szczęścia i w głowie kłębiło się tysiąc myśli typu: jak to wszystko ogarniemy, jak sobie z tym wszystkim poradzimy? W kwestii rodzicielstwa byliśmy przecież debiutantami.

Marta: Monika, ty zostając mamą, byłaś bardzo młoda. Ile miałaś lat?

Monika: Gdy dowiedziałam się, że jestem w ciąży, miałam 22 lata. Zawsze wiedziałam, że chcę być młodą mamą, ale nie przypuszczałam, że będę aż tak młoda. Ciąża nie była planowana, byliśmy wtedy z Maćkiem na studiach i zupełnie nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, co nas czeka. Nie było więc w nas wielkiego lęku ani emocji. Przy drugiej córce, Jagodzie, było trochę inaczej. Chcieliśmy, żeby Karolina miała rodzeństwo, nie było już elementu zaskoczenia, tylko sama radość. Natomiast jeżeli chodzi o mojego najmłodszego synka Józka, byliśmy bardzo zaskoczeni z Sebastianem, ale teraz wiem, że nic piękniejszego nie mogło mi się przydarzyć.

Marta: U mnie to też było zaskoczenie, moje dzieci nie były planowane, ale chciane i kochane od pierwszej chwili, gdy dowiedziałam się o ich istnieniu. W 4. tygodniu dowiedziałam się, że jestem w ciąży, a w 8. tygodniu, że to ciąża bliźniacza. Nigdy nie zapomnę tego momentu. Na pierwszym USG usłyszałam od lekarki: „Dwa tętna słyszę”. Myślę sobie: jedno moje, drugie dziecka. A ona: „Dwa pęcherzyki. Osobno. Czyli bliźniaki. Na szczęście nie syjamskie”. Zaczęłam płakać i śmiać się jednocześnie…

Maria: Ja również nie spodziewałam się ciąży. Wcześniej od wielu lekarzy słyszałam, że będę miała duży problem z zajściem w ciążę. Gdy urodził się Adaś, miałam prawie 37 lat. Z moim narzeczonym byliśmy przekonani, że na pewno nie będziemy mieć dziecka, więc byliśmy tym faktem bardzo zaskoczeni. Do tego stopnia, że o stanie ciąży dowiedziałam się dopiero w 2. miesiącu. Szczęście też było wielkie, natomiast my byliśmy bardzo niezorganizowani życiowo. Nie mieliśmy swojego mieszkania, bo oboje zaczynaliśmy życie od nowa. Mieliśmy „tylko” 2 psy, kota, siebie i byliśmy w ciąży, więc zaczęliśmy wić gniazdo. I cała moja ciąża była tym naznaczona.

Marta: A poród, czy to był dla Was magiczny moment? To pojawienie się na świecie nowego człowieka…

Kikimora

Monika: Z tym magicznym momentem w moim przypadku było trochę trudno. Wszystkie dzieci przyszły na świat za sprawą cesarskiego cięcia. W przypadku Jagody z powodu komplikacji z porodu nie pamiętam w zasadzie nic. Straciłam przytomność, a jak się obudziłam, było już po wszystkim. Miałam poczucie niedosytu, że tak długo czekałam na ten poród, a on skończył się bez mojego świadomego udziału. Miałam wrażenie, że to dziecko wzięło się nie wiadomo skąd i że w tym najważniejszym momencie po prostu mnie nie było… Co ciekawe, dopiero trzeci mój poród prawdziwie mnie poruszył. Dopiero wtedy się rozpłakałam, bo miałam czas prawdziwie przeżyć ten magiczny moment.

Maria: Ja wpadłam w jakiś szał organizacji życia, więc termin porodu też miałam precyzyjnie zaplanowany. Pracowałam do ostatniego dnia, w czwartek przygotowywałam jeszcze jakiś materiał, w piątek miałam wywiad i sesję, w sobotę pacjentów, w niedzielę biegałam po sklepach, a w poniedziałek urodził się Adaś. Nieplanowana ciąża ma to do siebie, że człowiek ma różne zobowiązania. Ja również je miałam. Wykłady na uczelni, książkę do skończenia i inne rozpoczęte projekty. Kiedy odeszły mi wody, a ja myślałam, że popuściłam i wylądowałam u lekarza, który mi powiedział, że Adaś już chce przyjść na świat, popłakałam się z rozpaczy, bo zabrakło mi dwóch tygodni. Adaś urodził się cały i zdrowy, tylko trochę drobniutki. Najprawdopodobniej byłam zbyt aktywna, tyle że tego nie czułam – miałam przecież dużo zadań i dużo energii.

Marta: Dla mnie najważniejsze było urodzenie w terminie, bo bliźnięta często rodzą się przedwcześnie. Gdy dotrwałam do 38. tygodnia, było mi już wszystko jedno. Chciałam urodzić dzieci 25 października, w rocznicę ślubu moich rodziców, ale z zaplanowanego cesarskiego cięcia nic nie wyszło, więc do szpitala pojechaliśmy dzień później. Na sali operacyjnej patrzyłam przez okno, była jesień, widziałam słońce i złote liście na drzewach i pomyślałam: pięknie jest na świecie i wtedy pojawiły się na nim moje dzieci.

Maria: To prawda, przez pierwszy moment jest tak cudownie! Byłam na takim haju, że wydawało mi się, że mogę rodzić codziennie.

Roman: Pamiętam, że u mnie to był najcieplejszy dzień lata. Było prawie 40 stopni w cieniu. Rodziliśmy naszą córkę w prywatnym szpitalu, mieliśmy tam osobny pokój z łazienką. Lekarze bez problemu wpuścili mnie na salę porodową. Wspaniałe było to, że nie tylko wpuszczono mnie na salę, ale mogłem trzymać moją żonę za rękę. Byłem w takim szoku, że pielęgniarki i lekarze sami mnie namawiali do robienia zdjęć. Najpiękniejsza chwila, mistyczna, to ta, w której pojawia się płacz dziecka. Słychać życie. To jest coś, co polecam wszystkim, którzy tego nie przeżyli. Warto tę chwilę zapamiętać. Pierwsze, co powiedziałem do żony, to że córeczka ma taki sam dołeczek na policzku jak ona. Drugie, co pamiętam, to kiedy defilowałem z moją córką przez korytarze szpitala do pokoju, gdzie czekali nasi rodzice. Mogłem im ją przedstawić już pół godziny po porodzie, to było niesamowite przeżycie. Od pierwszych chwil bardzo troskliwie zajmowaliśmy się córką, byliśmy dobrze wyedukowani. Chociaż nie uniknęliśmy śmiesznych sytuacji. Gdy wróciliśmy z dzieckiem do domu, moja córka nagle zaczęła płakać, byłem tym przerażony. Wychodziłem na papierosa i zastanawiałem się co mam robić, co jest nie tak. Zadzwoniłem do położnej, która była na dyżurze w szpitalu, a ona do mnie: „Może dziecko trzeba przewinąć albo nakarmić?”.

Maria: A wiecie, że kobieta w okresie okołoporodowym ma takie specyficzne upośledzenie poznawcze? Między innymi gorszą koncentrację. W pewnym sensie na okres kilku miesięcy tracimy pewne kompetencje. Muszę to opowiedzieć. Po powrocie do domu trzeba było nakarmić synka. Nie miałam własnego pokarmu i wpadłam w panikę, bo nie byłam w stanie wpaść na to, skąd mam wziąć ciepłą wodę do rozrobienia mieszanki. Popłakałam się i zadzwoniłam do mojej przyjaciółki, a ona: „Wlej chłodną wodę do butelki, wstaw do garnka, podgrzej…” Przez kilka minut nie mogłam zrozumieć, o co jej chodzi.

Monika: To ja muszę powiedzieć, że permanentnie nie wychodzę ze stanu okołoporodowego… (śmiech)

Maria: Laktacja i wszystko, co się dzieje w organizmie kobiety, powoduje rewolucję. Mamy gorszą pamięć, stajemy się specyficznie roztargnione, miewamy kłopoty z werbalizacją. Bywa, że ciężko nam się wysłowić. Do tego dochodzą emocje i ten mały człowiek w domu. Pierwszy raz w wieku 37 lat poczułam, że jestem naprawdę za kogoś odpowiedzialna. Przez pewien czas było to przytłaczające. Myślałam: „Boże, ten mały człowieczek jest totalnie zależny ode mnie”. Aż płakać mi się wtedy chciało. To jest coś niesamowitego…

Marta: Miałam to samo…

Kikimora

Maria: To czasami przytłacza, dlatego warto rodzicielstwo odczarowywać. Mówić o lękach, nieprzespanych nocach, niepokojach, stresie i nerwach, o momentach, gdy masz ochotę wybiec z domu i krzyczeć.

Marta: To też kwestia nastawienia. My z Pawłem, wiedząc, że będziemy mieli bliźnięta, byliśmy przygotowani jak na obóz przetrwania. Nastawiliśmy się, że będzie bardzo, bardzo ciężko. Jednak życie pozytywnie nas zaskoczyło. Nie było ani tak źle, ani tak ciężko, jak myśleliśmy. Gdybym miała nastawienie, że macierzyństwo to tylko metafizyka – na pewno byłoby mi trudniej. Na pewno byłabym rozczarowana i miała kryzysy.

Maria: Dużo kobiet ma kryzysy. Często mówią mi, że mają wyrzuty sumienia, że wariują i nie wytrzymują tego wszystkiego. Wydaje mi się, że warto mamom mówić, że złość i uczucie załamania to nic strasznego i że mają do tego prawo.

Roman: Od momentu, kiedy staliśmy się z żoną odpowiedzialni za córkę, żyjemy w stanie permanentnej troski i czuwania. To jest rodzaj stresu, który nie mija. Otworzyła mi się taka klapka w mózgu, która się nazywa „przewidywanie różnych sytuacji”. Oczami skanuję otoczenie, rozpoznaję zagrożenia, od razu reaguję, kiedy dzieje się coś złego. Mam w sobie jakiś dodatkowy zmysł, jak w jakimś filmie science fiction. To jest taki stan, który nie mija, i to jest druga strona medalu tej miłości.

Maria: I to też trzeba oswoić…

Monika: To jest też trochę syndrom pierwszego dziecka, wszystko jest nowe. Ten stres i poczucie odpowiedzialności sięga zenitu. Cieszę się, że moje pierwsze dziecko urodziło się, gdy byłam jeszcze bardzo młoda i wiele rzeczy robiliśmy instynktownie i spontanicznie. Nad pewnymi rzeczami w ogóle się nie zastanawiałam.

Marta: Romek – jakim chcesz być ojcem dla swojej córki? Jakim rodzicem? Miałeś jakieś wyobrażenia na ten temat?

Roman: Chciałbym być ojcem słuchającym. Takim, który nie powie: poczekaj, nie mam teraz dla ciebie czasu. Nie chcę też przespać żadnego ważnego momentu rozwoju mojej córki. Chciałbym, żeby to wychowanie, ta nasza relacja była jak najbardziej pełna i żebym nie żałował, że coś przegapiłem, coś mi umknęło. Dużo dało mi to, że po przyjściu na świat Poli przez miesiąc byłem tylko do dyspozycji moich dziewczyn. Nie pracowałem, miałem dużo wolnego. Fakt, że byłem z moją córką, gdy była jeszcze malutka, związał naszą relację. Ona czuła mój zapach, słyszała mój głos.

Maria: Ja zawsze marzyłam o takim domu, który byłby zrównoważony. W moim domu rodzinnym było dużo niepokoju. Dorastałam jednak w przekonaniu, że pracując nad sobą, można stworzyć dom, który jest domem spokojnym. To nie znaczy, że nie ma w nim emocji, ale że jest wolny od atmosfery wiszącego napięcia. To marzenie, które wydaje mi się możliwe do zrealizowania. W ogóle jestem ogromną zwolenniczką myślenia, że każdy, kto zostaje rodzicem, niezależnie od wieku, powinien się sobie trochę przyjrzeć i mieć pełną świadomość tego, co jest jego trudnym obszarem.

Marta: Monika, a Ty miałaś wizję siebie jako matki? Coś sobie obiecywałaś, planowałaś?

Monika: nie chcę teraz szeroko opowiadać o relacjach z moimi rodzicami, ale mamę mam cudowną. Z tatą różnie bywało. Od mamy dostałam wszystko i jeszcze sto razy więcej, o tacie nie mogę tego powiedzieć. Coś, co mnie najbardziej bolało i denerwowało, to niedotrzymywanie przez niego obietnic. Pamiętam o tym i teraz, kiedy obiecuję coś moim córkom, wiem, że muszę to zrobić. Jeśli z jakiegoś powodu nie mogę dotrzymać słowa, uprzedzam je o tym.

Maria: To w sumie bardzo ważny mechanizm w relacjach rodzinnych. Jeśli mamy świadomość tego, co było dla nas trudne w rodzinnym domu, umiemy to nazwać i przepracować, to mamy szansę nie popełnić tego samego błędu. Można przełamać pewne schematy rodzinne, nawet te przekazywane sobie przez pokolenia, np. nieumiejętność mówienia kocham… Ta pamiętliwość jest dużym plusem, wynosi się przekonanie o tym, czego nie chce się powtórzyć, i to jest ważne, bo nie przekazujemy dzięki temu następnemu pokoleniu czegoś, co w naszej rodzinie było pewną trudnością.

Marta: A co do tej pory było dla Was najtrudniejsze w byciu rodzicem?

Monika: Najtrudniejsza była natrętna myśl, że nie ogarnę trójki dzieci. Wcześniej myślałam, że jak czegoś nie zrobię, to świat się zawali. Potem nauczyłam się, że w momencie kryzysu można zadzwonić do kogoś i poprosić o pomoc. Dlatego przed porodem uprzedziłam moich najbliższych: „Bądźcie gotowi na to, że mogę was prosić o pomoc, kiedy z pewnymi rzeczami nie będę sobie radzić”. I mam cudowną niespodziankę, bo radzę sobie. Okazało się, że z trójką dzieci jednak można! Poród Józka miałam wyznaczony na pierwsze dni września, martwiłam się, kto odprowadzi dziewczynki do szkoły. Chciałam więc zmienić termin porodu, ale pan doktor powiedział, że jak dzieci nie pójdą do szkoły przez kilka dni, to nic się nie stanie. Poczułam się, jakby ktoś mi zdjął ogromny ciężar z barków. Ale ostatecznie tak się złożyło, że udało mi się pogodzić i szkołę, i poród.

Maria: I to jest cudowne, że można w życiu spotkać kogoś, nawet przypadkową osobę, która powie: „Odpuść, nic się nie stanie!”.

Kikimora

Roman: Dla mnie najtrudniejszy był moment, w którym Pola zachorowała. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło. Jednak był to szczególnie stresujący moment.

Maria: W moim przypadku najtrudniejsze jest odpuszczenie sobie kontroli. Dzieci uczą pokory, tego, że nie ma się na wszystko wpływu. Dla mnie to fajna lekcja, bo gdyby nie Adaś, byłabym człowiekiem, który kurczowo trzyma się swoich bardzo sztywnych ram. Bardzo jestem wdzięczna synkowi, że tak wielu rzeczy mnie nauczył.

Marta: Czy Wasze życie bardzo się zmieniło od momentu pojawienia się dziecka?

Roman: Oczywiście, że się zmieniło. W zasadzie wszystko uległo zmianie. Począwszy od rozkładu dnia…

Marta: Wiesz, niektórzy rodzice po pojawieniu się dzieci żyją tak, jakby się nic nie zmieniło…

Roman: Nie jesteśmy zwolennikami takiego stylu życia, przynajmniej w pierwszym okresie życia dziecka. Na pewno teraz jest mniej imprezowania, mniej swobody, bo oboje jesteśmy odpowiedzialni za dziecko. Wakacje też są tak planowane, żeby wszystko jakoś ładnie grało. Na razie nie wyjeżdżamy z Polą gdzieś daleko, bo uważamy, że dopóki dziecko samo nie będzie mogło czegoś wynieść z podróży, to nie ma sensu gdzieś go ciągnąć. Na pewno jest zmiana, ale rekompensuje to fala bezgranicznej miłości i fakt, że uczestniczymy w czymś naprawdę szczególnym.

Marta: Rodzicielstwo to bycie w kręgu „tylko dla wtajemniczonych”. Cały świat rodzi dzieci od tysięcy lat, ale od momentu, w którym sama zostałam matką, poczułam się dopuszczona do jakieś tajemnicy, o której wcześniej nie miałam pojęcia.

Roman: Jest jeszcze jedna rzecz, o której warto powiedzieć. Po urodzeniu się dziecka zmienia się krąg znajomych. Teraz chętniej się komunikuję z ludźmi, którzy mają podobne doświadczenia do moich. Bardzo lubię rozmowy z innymi facetami o dzieciach, to inne pole do komunikacji.

Maria: Dla mnie to jest jedyny obszar, w którym kobiety są solidarne w stosunku do siebie. Jeżeli chodzi o temat macierzyństwa, matka z matką zawsze znajdzie porozumienie, zawsze pomoże. Na co dzień kobiety są bardzo rywalizacyjne i mają dużo problemów ze sobą, natomiast jeżeli chodzi o płaszczyznę macierzyństwa, doświadczyłam ogromnej solidarności kobiecej i bezinteresownej pomocy. To bardzo miłe uczucie.

Marta: Czy jest jeszcze coś w rodzicielstwie, co Was zaskoczyło?

Roman: Spodziewałem się, że od samego początku moja córeczka będzie we mnie wpatrzona i nie będzie widziała świata poza mną. Dlatego na początku dziwnie się czułem, kiedy Pola wciąż powtarzała: mama, mama. Jednak już jest lepiej… i wiem, że będzie coraz lepiej. (śmiech wszystkich)

Marta: To zależy od ciebie, bo w każdym wieku można tę relację nieoczekiwanie zepsuć.

Roman: Nic mnie bardziej nie wkurza, niż kiedy słucham od swoich kolegów, że mężczyzna zaczyna zajmować się dzieckiem dopiero wtedy, kiedy złapie z nim kontakt, np. gdy dziecko zacznie mówić. To bzdura, ale niestety często powtarzana przez facetów. Zaskoczyło mnie też uczucie wiecznego napięcia i strachu o zdrowie dziecka. O to, czy nic złego mu się nie przytrafi, i dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że rodzicielstwo to nie tylko sielanka. Jest trochę zmartwień i stresu.

Maria: Mnie chyba najbardziej zaskoczyło i rozczarowało to, że nie jestem w stanie kontrolować swojej rzeczywistości, tak jak lubię. Jestem typem osobowości, który ma hopla na punkcie kontroli, muszę mieć wszystko zorganizowane. Niestety, z tego powodu cierpię i żeby moi bliscy nie cierpieli, muszę to trzymać w ryzach. Dla mnie więc fakt, że nie będzie tak jak sobie ustawiłam i zaplanowałam, tylko będzie tak jak chce mój synek, jest bardzo ciężką sytuacją.

Kikimora

Marta: Dzieci często wywracają wszystkie plany do góry nogami. Dla mnie zaskoczeniem było mijanie się teorii z praktyką. Dobre rady najczęściej nie sprawdzały się i zawsze, ostatecznie musiałam polegać na swojej intuicji. O dziwo, to działało…

Maria: Trzeba mieć duży dystans do różnych porad – mówię to z pełną odpowiedzialnością. Pewne mody idą falami, dodatkowo co 10–15 lat zmieniają się, więc trzeba mieć i dystans, i intuicję w kwestiach psychologicznych porad. Oczywiście warto słuchać i czytać, ale najlepiej polegać na sobie i własnej intuicji. Wypracować kompromis między wymaganiami dziecka a tym, co naszym zdaniem będzie dla niego najlepsze. To bardzo ważne.

 

Specjalne podziękowania dla planetarium Niebo Kopernika za udostępnienie wnętrz do sesji oraz mieszczącej się w nim kawiarni Blue Sky Cafe za pomoc w organizacji sesji zdjęciowej.

ul. Wybrzeże Kościuszkowskie 20, budynek Planetarium