Jesteś ważny, tylko dlatego, że jesteś

 

Kikimora

ilustracje: Paweł Mildner

Dziecko ze zdrowym poczuciem własnej wartości czuje się kochane i ważne. Niezależnie od tego, co zrobi, nie zwątpi w siebie po porażce, nie załamie się z byle powodu. Jak zatem wspierać u dzieci tę wartość i czym ona tak naprawdę jest?

Wywiad KATARZYNA SZERSZEŃ

Ilustracje PAWEŁ MILDNER

 

Powiedzmy najpierw, czym w ogóle jest poczucie własnej wartości?

Katarzyna Dołęgowska-Urlich: Poczucie własnej wartości to odpowiedź na pytanie, kim jestem i co o tym myślę. Dobrze definiuje to duński psycholog Jasper Juul, który twierdzi, że to wiedza o samym sobie i własny stosunek do tej wiedzy.

Co to jest wiedza o sobie samym?

To wiedza o tym, jakie są moje uczucia, potrzeby, pragnienia, marzenia, wartości. Konkretnie chodzi o to, żeby umieć potraktować siebie poważnie, zauważać, co czuję, czego chcę, co lubię. Osoba ze zdrowym poczuciem własnej wartości czuje, że jest wartością samą w sobie, akceptuje siebie i prezentuje raczej pozytywne nastawienie do siebie samego. Nie musi się jakoś specjalnie starać czy zasługiwać, żeby uznać swoje bycie na tym świecie za wartość. Osoba o obniżonym poczuciu własnej wartości będzie się zastanawiała, czy to, co zrobi albo powie, będzie dobre, czy może coś jej nie wyjdzie, będzie odczuwać większą niepewność, będzie gorzej znosiła niepowodzenia, łatwiej wpadała w poczucie winy.

Jak zatem uchwycić to poczucie własnej wartości?

Ten stan bardzo łatwo przypomni sobie każdy, kto ma dziecko. Kiedy dziecko się rodzi i wszyscy wpatrują się w nie jak w cud i trwają w tym zachwycie. Z poczuciem własnej wartości rodzi się każdy, bez wyjątku. Warto o tym pamiętać. Ja się urodziłam, moje dziecko się urodziło i to jest wartość sama w sobie. Na etapie niemowlęctwa nikt jeszcze nie ma pomysłu, żeby coś ulepszać, poprawiać, udoskonalać. To jest właśnie ta wartość, punkt wyjścia.

Poczucie własnej wartości często myli nam się z pewnością siebie.
Tak, bo poczucie pewności siebie to jest świadomość tego, co potrafię zrobić, jakie mam umiejętności i w czym jestem dobra. Możemy sobie wyobrazić kilka umiejętności z życia: dosyć dobrze prowadzę samochód, dobrze gotuję, angielski znam dobrze, francuskiego w ogóle. W każdym z tych obszarów mam mniejszą lub większą pewność siebie. Natomiast nie przekładają się one jedna na drugą. To, że dobrze znam angielski, nie przekłada się na to, że dobrze gotuję, ani to, że dobrze prowadzę samochód, nie przekłada się na to, że gram na skrzypcach. To są wąskie obszary, w których mogę się rozwijać. Poczucie pewności siebie to moje różne umiejętności i nieumiejętności, ale one nie są mną. A ponieważ poczucie własnej wartości często myli się z poczuciem pewności siebie, to rodzice czy wychowawcy, chcąc wspierać w dzieciach to ważne poczucie własnej wartości, rozwijają w nich pewność siebie, mówiąc np. graj w piłkę, to ci dobrze zrobi. I dziecko gra w piłkę, tylko że ta gra – nawet jeżeli świetnie mu idzie – nie zwiększa jego poczucia własnej wartości, tylko pewność siebie. Dziecko wtedy wie, że jest dobrym piłkarzem, że potrafi grać w piłkę. Ale niskie poczucie własnej wartości zostaje i dziecko myśli, że tak naprawdę nie jest dość dobre, bo przecież jest tylu lepszych piłkarzy, w dodatku czuje się wartościowe tylko wtedy, gdy świetnie mu idzie. Poczucie własnej wartości do- brze rozpatrywać w kontekście błędów i porażek. Dziecko ze zdrowym poczuciem własnej wartości zagra mecz i powie ok, dzisiaj wygrałem, bardzo fajnie. A następnego dnia: dzisiaj przegrałem, to się zdarza. I ta porażka nie spowoduje, że się za- łamie, tylko raczej zada sobie pytanie, co może zrobić, żeby następnym razem poszło mu lepiej.

Jak zatem wspierać u dziecka poczucie własnej wartości? Jak mu pomagać?
Dobrze to obrazuje metafora rośliny. Niech małe ziarenko, które każdy człowiek ma w sobie, będzie poczuciem własnej wartości. Ziarenku potrzebne jest słońce i woda, żeby się rozwijało. Na samym początku, kiedy dziecko żyje w ścisłej symbiozie ze swoimi rodzicami, oni dają mu informację o tym, kim jest, czy to, co czuje, jest w porządku, czy nie. To znaczy, jeżeli małe dziecko płacze i my je bierzemy na ręce, to ono widzi, że jest ktoś, kto się nim interesuje, dla kogo jego potrzeby są ważne. Czuje się ważne, akceptowane takie, jakie jest. Pierwszy kryzys następuje często, gdy dziecko ma między półtora roku a dwa lata i zaczyna się oddzielać od rodziców. Nazywamy ten czas buntem dwulatka, a tak naprawdę jest to po prostu część rozwoju. Wtedy dziecko zaczyna dostawać informacje: jesteś tu, widzę cię; część tego, co robisz, mnie się podoba, a część nie. Gorzej, jeżeli to są informacje takie, jak: nie wolno ci się złościć, masz przestać krzyczeć, nieważne co w tej chwili mówisz, nie chcę widzieć twoich potrzeb, bo to jest dla mnie niewygodne. Wtedy ta roślinka trochę więdnie, bo dziecko czuje, że rodzic przestał przyjmować to, co się z nim dzieje. Na samym początku tym słońcem i deszczem jest uwaga rodzica i widzenie. Dziecko bardziej niż pochwał potrzebuje być bardziej wi- dzianym. Mam swoją postać literacką, która pomaga mi to zrozumieć: w „Kubusiu Puchatku” Maleństwo woła do Mamy Kangurzycy: „Mamo, mamo, popatrz, jak ja skaczę”, Kangurzyca od- powiada: „Widzę, widzę”. Maleństwo dalej sobie skacze i nic więcej się nie dzieje. Dzieci czasami chcą tylko pokazać, co zrobiły, nie chodzi im o żadną pochwałę. Nawet lepiej, żeby tej pochwały nie było.

To zauważanie dziecka w każdym wieku jest zatem ważne.
Tak, i nigdy nie jest na to za późno. Na samym początku jest bardzo ważne, żeby zauważać dziecko, widzieć, nie bagatelizować potrzeb, nazywać je. Ale to nie oznacza, że mamy zaspokajać wszystkie potrzeby i zachcianki, bo to, że dwulatek wyciąga rękę po kolejne ciastko, to nie znaczy, że mamy mu je dać. Mogę powiedzieć tak: „Widzę, że chcesz jeszcze jedno ciastko, ale nie chcę ci go dawać”. Będzie bunt i frustracja. I tu przykra wiadomość jest taka, że rolą rodziców jest frustrować dzieci i… wytrzymywać tę frustrację. W takiej sytuacji ważne natomiast jest to, że rodzic dał swoją uwagę dziecku, skupił się na nim, a nie na tym, że to ciastko jest niezdrowe.

Co zrobić zatem, gdy dziecko ma nadszarpnięte poczucie własnej wartości? Kiedy powinna nam się zapalić czerwona lampka, że coś jest nie tak?

Sprawdzianem może być porażka czy trudność. Jeżeli widzimy, że załamanie dziecka jest, naszym zdaniem, nieadekwatne do sytuacji, to trzeba się zastanowić, dlaczego aż tak ono rozpacza. Również gdy dziecko powtarza: „nie umiem, nie potrafię, jestem kiepski, nie dam rady”, trzeba się zastanowić, co takiego się stało, że tak mówi. Jeżeli dziecko źle o sobie mówi, to daje nam sygnał, który możemy odczytać tak, że może trochę tę jego roślinkę trzeba podlać. Znów zauważyć dziecko.

Kikimora

ilustracje: Paweł Mildner

Zazwyczaj, gdy dziecku coś nie wychodzi, skupiamy się na tym, co mu nie wychodzi, i pomagamy mu rozwiązać konkretny problem.
I wtedy wzmacniamy jego poczucie pewności siebie i nie ma w tym nic złego. Ale dobrze dać dziecku taką informację: „Słuchaj, czy masz dwójkę, czy piątkę z tej matematyki, to i tak jesteś dla mnie najważniejszy. Kocham cię nie ze względu na twoje stopnie, tylko dlatego, że jesteś”. Pozostaje tylko pytanie do rodzica, czy tak jest naprawdę, bo dziecko wyczuje, kiedy mówimy, że dla nas ta dwója nie ma znaczenia, a jednak ma. Wtedy można się spodziewać jeszcze więcej dwój, jeszcze więcej trudnych zachowań, bo dziecko będzie chciało sprawdzić, czy na pewno to, co mówimy, jest prawdą. Będzie czuło, że ta piątka jest jednak ważna. Lepiej zatem powiedzieć: „Słuchaj to naprawdę dla mnie jest ważne, żebyś miał piątkę z matmy albo przynajmniej czwórkę, ale widzę, że dla ciebie to nie jest ważne, więc co my z tym zrobimy”. Dziecko, które słyszy taki komunikat, jest bardziej gotowe do współpracy.

Jak zachęcić dziecko, żeby podjęło wysiłek, nauczyło się nowej umiejętności?

Weźmy taki przykład: zależy mi na tym, żeby dziecko nauczyło się jeździć na rowerze. Moje doświadczenie jest takie, że próbuję nauczyć mojego 4,5-letniego syna jazdy na rowerze i widzę, że nic z tego nie będzie. Myślę z żalem, że to jeszcze nie teraz, a ja lubię jeździć na rowerze. Chowam z rezygnacją rower jesienią do piwnicy i na wiosnę pytam: „Spróbujemy?”. Widzę, że znów nic z tego, i rośnie we mnie frustracja, bo ja chcę już, natychmiast, a mój syn się denerwuje, bo doskonale tę moją frustrację czuje. Mówię więc swojemu mężowi: „Przejmujesz ten rower”. Mój mąż jest wyluzowany i ma zgodę na to, że jak nie teraz, to kiedy indziej nasz syn zacznie jeździć. I syn zaczyna jeździć. Tu chodzi o zgodę na to, że dziecko będzie się rozwijać w swoim tempie. Jeżeli ja nie mogę tego zaakceptować, to muszę albo poprosić kogoś o pomoc, albo popracować nad swoim nastawieniem.

Wyobraźmy sobie taką sytuacje, że jedziemy na wycieczkę i nagle dziecko się przewraca, rzuca rowerem i mówi: „Nie, ja dalej nie jadę”, a jesteśmy w środku lasu. Rodzic jest zdenerwowany, dziecko to czuje i co z tym zrobić?
Trudno jest wychować posłuszne dziecko i o zdrowym poczuciu własnej wartości. Posłuszeństwo nie idzie w parze z poczuciem własnej wartości. Posłuszeństwo oparte na zasadzie „tak zrób, bo ja tak mówię” to jest relacja podwładny i szef, a nie relacja, w której opieramy się na zasadzie równej godności. Zatem nie chodzi o to, żeby próbować zahamować swoją frustrację, irytację, bo te uczucia już są. To, co jest ważne w takiej sytuacji, to to, że trzeba zająć się dzieckiem, bo jednak taka nasza dola. Można powiedzieć: „Przewróciłeś się, to może boleć i teraz ci się nie chce jechać”. Jednak jestem wkurzona, dziecko to czuje, więc trzeba zająć się też tym swoim wkurzeniem. Niekoniecznie nim zalewać dziecko i też rzucić swoim rowerem, bo wtedy spotyka się dwoje dzieci, które oboje rozpaczliwie potrzebują rodzica. Zamiast tego mogę powiedzieć: „Ja też chciałam jechać na wycieczkę”, trochę obnażyć nasze uczucia. Wtedy to jest wspólna bieda, ty się wywaliłeś i się złościsz, ja się złoszczę, że nie jedziemy na wycieczkę. Myślę, że w takiej sytuacji łatwiej w końcu się przytulić i nad sobą się wspólnie użalić. I razem zastanowić, co z tym robimy. Zaufać, że dziecko ma naturalną potrzebę współpracy z rodzicem. Jak się już nad sobą napłacze, to pomyśli: „No tak, muszę jechać, spróbuję”.

Rodzice często w takich sytuacjach są niecierpliwi.

To jest trudne, bo cały czas poszukujemy magicznych sztuczek, dzięki którym zrobimy pstryk i dziecko postąpi tak, jak my tego chcemy. A przecież nieprzyjemne uczucia nie znikają po wypowiedzeniu empatycznego zdania. U jednego dziecka to może trwać minutę, a u innego 15 minut. To wylewanie się uczuć może trwać i trwać. To, co jest pułapką, to ta nasza nadzieja: „Przecież zauważyłam jego uczucia, zajęłam się dzieckiem, to niech one znikną”. Nie, nie znikną. Ale takie poświęcenie uwagi dziecku w obliczu trudności bardzo nas zbliża do siebie.

W dzisiejszych czasach naturalne wydaje się chowanie dziecka pod kloszem, chronienie go ze wszystkich stron, a chyba jest to sprzeczne z budowaniem poczucia własnej wartości.

Do pewnego momentu rodzice są dla dzieci źródłem wiedzy o nich. Mówią: „O, jesteś już najedzony” i przestają dziecko karmić, „a teraz się przewróciłeś, więc cię boli”. Udzielamy dzieciom tych informacji, nazywamy potrzeby. Na początku dziecko jest gotowe przyjąć tę wiedzę bez zastrzeżeń, ale potem chce samemu sprawdzić, czy to prawda. A my nie możemy odgradzać go od tego doświadczenia. Dziecko musi ileś razy na tym rowerku się przewrócić, ileś razy pokłócić z kolegami, spaść z huśtawki. Musi nauczyć się rozpoznawać własne odczucia pochodzące z ciała. Dziecko tego chce i potrzebuje. Nie może jedynie opierać na naszym doświadczeniu, bo będzie mieć 25 lat i pytać, czy założyć czapkę, w co ma się ubrać, z kim ma się przyjaźnić, będzie dzwonić do rodziców i pytać, czy go interesuje na przykład wspinaczka. Dziecko w naturalny sposób chce się od nas oddzielić i dobrze jest mu na to pozwolić.

Tylko to jest czasem trudne dla rodzica.

Absolutnie bardzo trudne. Jednak ja bym się niepokoiła, gdyby tak nie było i gdybym nie odczytywała sygnałów od swoich dzieci, że one już mogą więcej, że mogą wracać same ze szkoły, że podróżują autobusami. Widzę ich potrzebę autonomii.

W ten sposób budują też wiarę w swoje możliwości.

Budują też swoją historię, doświadczenie. Ja już wiem, że potrafię przejść przez to wielkie straszne skrzyżowanie, wiem, że dam radę, zrobiłem to.

Kikimora

ilustracje: Paweł Mildner

Jeżeli dziecko jest gotowe do zrobienia czegoś, to trzeba mu na to pozwolić.
Dzieci dają nam bardzo czytelne sygnały. Dwulatek najpierw mówi „sam, sam”, a potem po prostu wychodzi i to robi, już bez pytania. To się nazywa bunt nastolatka, zresztą to nie jest jakiś nowy bunt, tylko konsekwencja rozwoju. Dwulatek ćwiczy chodzenie, jazdę na rowerku biegowym, a dziesięciolatek wsiadanie do autobusu, jeżdżenie metrem, błądzenie po mieście. To nie jest bunt, to jest sprawdzanie, czy ja w tym świecie mogę funkcjonować i ufać sobie. Nie sprawdzę tego inaczej, jeżeli nie dostanę informacji od rodziców: „Tak, ufam ci, że sobie poradzisz, wierzę w twoje możliwości”.

A jeżeli jestem rodzicem, który to poczucie własnej wartości ma niezbyt mocne, czy jestem w stanie wy- chować dziecko, które będzie miało zdrowe poczucie własnej wartości?
Tak! I to niesie ulgę. Kiedy urodziło się moje pierwsze dziecko, patrzyłam na nie jak na cud, przyszła do mnie po jakimś czasie myśl, że jestem całym światem dla mojego dziecka, prawie bogiem, ta istota zależy ode mnie w zupełności. To bycie ważnym dla kogoś, kto jest bardzo ważny dla mnie, może być punktem wyjścia w myśleniu na nowo o poczuciu własnej wartości. Mimo że jako młoda matka nie czułam się zbyt pewna siebie, to w tej sytuacji poczułam się niezwykle wartościowa. To było super uczucie.

Czyli poczucie własnej wartości można budować nawzajem z dzieckiem.
To może być wzajemny proces. To jest też bardzo inspirujące, że dziecko rodzi się i ma naturalny dostęp do swoich potrzeb: krzyczy, kiedy jest mu mokro, kiedy jest głodne, a potem nie chce tego, chce innego. Dziecko jest bardzo osadzone w swoich potrzebach i to konfrontuje ze swoim rodzicem, który może wtedy pomyśleć: „skoro ono ma potrzeby i uczucia, to pewnie i ja je mam. Może o nich zapomniałem, przyzwyczaiłem się do tego, żeby uważać je za mniej ważne”. Urodzenie dziecka jest dobrą okazją, żeby na nowo odkryć swoje potrzeby, myśli, uczucia. To jest trudne, bo przez pierwsze półtora roku po urodzeniu dziecka część tych nowo odkrytych potrzeb trzeba zawiesić. Jednak warto do nich wrócić i się nimi zająć.

Katarzyna Dołęgowska-Urlich

Trener umiejętności psychospołecznych, współzałożycielka fundacji „Sto Pociech”, gdzie prowadzi warsztaty i grupy wsparcia dla rodziców oraz seminaria inspirujące FamilyLab, którego jest członkiem, mama trójki dzieci.