Doskwiera mi brak samotności

screen-shot-2016-12-16-at-15-06-36

Pisarkę i dziennikarkę Agatę Passent trudno nazwać typową matką, która wychwala macierzyństwo na wszystkie możliwe sposoby. Jest zupełnie odwrotnie. Sama przyznaje, że gdy dziesięć lat temu na świat przyszedł jej pierwszy syn, robiła wszystko, żeby tylko uciec z domu i mieć święty spokój. Po czterdziestce po raz drugi została mamą. Czy tym razem dziecko stało się dla niej całym światem?

wywiad WIKTOR KRAJEWSKI

zdjęcia PAWEŁ STARZEC

Pani dzieci pojawiły się w dwóch zupełnie różnych od siebie momentach w Pani życiu. Pierwszego syna urodziła Pani, mając 33 lata, drugiego 10 lat później. domyślam się, że te dwa doświadczenia macierzyństwa całkowicie różnią się od siebie. Na czym polega owa różnica?

Przy pierwszym synku nieco spychałam na bok fakt, że jestem w ciąży, a potem kiedy Kuba przyszedł na świat, to, choć cieszyłam się niezmiernie, że jesteśmy już razem, czułam duży lęk. Pojawiły się we mnie wątpliwości, czy odnajdę się w roli mamy, czy sprostam temu wyzwaniu, czy w ogóle dam radę. Te wszystkie obawy i wątpliwości zrodziły we mnie eskapistyczne zachowania.

Co Pani robiła?

Nieco uciekałam z domu.

Kto wtedy sprawował nad kubą opiekę?

Zostawiałam syna na dłużej z nianią.

A obecnie jak wygląda Pani bycie mamą?

Teraz postanowiłam bardziej świadomie czuć macierzyństwo, a tym samym dużo więcej czasu spędzam z Antkiem w domu lub wychodzimy na spacery. Jestem też w innym związku, mój obecny mąż Wojtek, tata Antka, ma zupełnego fioła na punkcie naszego syna. Chyba dopiero „na starość” poczuł się dobrze w roli taty. Do niektórych ról w życiu trzeba dojrzeć.

Jakim dzieckiem była Agata Passent? Widzi Pani podobieństwo w swoich dzieciach pod względem charakteru?

Byłam prawdziwym żywym srebrem. Chociaż chyba to za mało powiedziane! Zamiłowanie do sportu, potrzeba ciągłego towarzystwa, uwielbienie do szaleństw na podwórku, niechęć do szkoły, ale też talent do języków obcych, brak nieśmiałości, poczucie humoru. Pod tymi wszystkimi względami mój starszy syn jest do mnie podobny.

A czym się od Pani różni?

Kuba jest dużo bardziej asertywny, czasami bywa wręcz opryskliwy i pyskaty. Ja byłam znacznie bardziej karna. Poza tym oboje nie boimy się kosztować nowych potraw i nie jesteśmy niejadkami. Często mówimy sobie, że się bardzo kochamy. Ja też mówiłam to rodzicom i od nich otrzymałam dużo miłości.

Na jakich mężczyzn chciałaby Pani wychować kubę i Antka?

Na pewno na samodzielnych, czułych, tolerancyjnych, rodzinnych, światowych, ale w sensie poglądów, a niekoniecznie zarobków. Nie lubię kołtuństwa, oraz – jak mawia mój mąż – „wąsaczy mentalnych”, czyli histeryków. Chciałabym pokazać moim synom zdrowy tryb życia i radość, jaka płynie z niego. Bo prawda jest taka, że energetycznego kopa dają: jazda na nartach, bieganie za piłką, dobra muzyka czy wystawa, a nie narkotyki, gry komputerowe czy alkohol. Mając dwóch małych mężczyzn, mam świadomość, że lekko nie będzie, ale w to nigdy nie wierzyłam! Lubię wyzwania, a mój ojciec jest najlepszym przykładem, że tacy faceci chodzą po naszej planecie.

Według Pani problemem polskich mężczyzn jest to, że są synkami mamusi. Jak więc wychowywać synów, żeby na przyszłość byli samodzielni?

Proste zasady, które mają konkretne skutki. Po pierwsze, nie nosić za nich tornistra. Po drugie, nie odrabiać za nich lekcji. Po trzecie, wdrażać w obowiązki domowe. Najpierw te obowiązki powinny być proste, jak na przykład zdejmowanie prania z osuszacza, a potem można dać coś bardziej skomplikowanego jak zamiatanie podłogi czy codzienne wynoszenie śmieci. Dziecko powinno również słyszeć dobre słowa, gdy zrobi coś pożytecznego. Złota reguła brzmi: chwalić, ale rozsądnie. Bo dziecko nie jest prezesem domu. Nie jest też gwarantem, że nie będziemy samotne. Lepiej podążać za dzieckiem, niż wyręczać je ze wszystkim.

Wielu moich znajomych zaznacza, że gdy w ich życiu pojawiły się dzieci, byli zmuszeni porzucić swoje życiowe plany oraz marzenia, bo nie wystarczało im na nie czasu. Macierzyństwo to rezygnacja z samego siebie?

Dzieci nie są moim jedynym sensem istnienia, ale nie boję się przyznać przed sobą – że owszem! – z wielu rzeczy zrezygnowałam. Z powodu Kuby, który kocha sport, stałam się szoferką. Wiele czasu spędzam z nim w samochodzie, bo wożę go na mecze gdzieś po całym Mazowszu. Ale staram się wówczas uszczknąć coś dla siebie i przy okazji zwiedzam pobliskie miejscowości: a to Sochaczew, a to Józefów… Z powodu Antosia, który już w wieku dziewięciu miesięcy wykazuje osobowość birbanta oraz bywalca, nie mam czasu na romantyczne wieczory z mężem. Antoś nie da się uspać przed godziną 22.

Czyli jednak w macierzyństwie jest element rezygnacji!

Ale dzieci dużo dają i wnoszą w życie każdego rodzica! W moje również. Odkryłam, że lubię, gdy robimy coś we czwórkę, jako rodzina, że jestem nie tylko typem „kawalera”, ale i mam w sobie typ rodzinny. Choć muszę przyznać, że czasami łapię się na myśli, że doskwiera mi brak samotności. Ciągła obecność rodziny potrafi być…

Męcząca?

Tak, jest nieco uciążliwa…

W jednym z wywiadów telewizyjnych zdradziła Pani, że gdy dowiedziała się, że jest po raz drugi w ciąży, pojawił się w Pani strach. Skąd się wziął?

Nigdy nie ukrywałam przed sobą ani czytelnikami czy widzami telewizyjnymi swojego wieku. Dbam o kondycję, kocham sport, ale każdy ginekolog wie, że ciąża po czterdziestce niesie ze sobą niebezpieczeństwo. Lękałam się o zdrowie dziecka.

A o swoje?

Nie jestem gotowa cierpieć za miliony.

To znaczy?

Oczywiście, że myślę też o sobie i swoim zdrowiu. Gdy w wieku 42 lat dowiedziałam się, że będę po raz drugi mamą, badałam się bardzo dokładnie u dobrych lekarek. Lęk działa na mnie pozytywnie, bo nie unikam profilaktyki. Na amniopunkcję się nie zdecydowałam, ale uważam, że jest nieodzowna i powinna być refundowana.

Teraz, gdy Antek jest już na świecie, wychowuje go Pani bardziej na luzie?

Ale ja jestem na luzie od urodzenia. Jak cała nasza patchworkowa rodzina. Nie lubię ani sztywnych rodziców, ani polityków, ani współpracowników, ani samochodów.

Jedno mnie zafrapowało, dziecko mojej przyjaciółki chodzi razem z pani kubą do szkoły francuskiej i stąd wiem, że mały Jakub Wieteska to szkolny intelektualista, który chodzi wyłącznie z książką pod pachą. Erudyta, mól książkowy… To nietypowe, jeżeli chodzi o dzieci, które dorastają w dzisiejszych czasach…

To chyba przyjaciółka nie sprawdziła cenzurki Kubusia (śmiech). Czy jak to się dziś poprawnie mawia? Ewaluacji! Kuba to klasowy gaduła i żyje głównie wyczekiwaniem na przerwę, podczas której najchętniej kopie piłkę. Rzeczywiście lubi czytać, a teraz jako dziesięciolatek czyta już nawet szybko. Tyle, że z geometrii, gdy przyjdzie narysować mu siatkę prostopadłościanu, sprawy mają się nieco gorzej. Prababcia Kuby, Maria Osiecka, była bibliotekarką. Mój mąż, ojczym Kuby, jest pisarzem. Dziadek czyta z ołówkiem w ręku. Czytanie to nie tylko nawyk, ale otoczenie, którym taki mały człowiek nasiąka.

Jaka była pierwsza myśl Agaty Passent, gdy wzięła swoich synów po raz pierwszy na ręce? „Teraz jesteś już nieco osobny, młody człowieku. Pomogę ci iść przez życie, ale zrobiłeś już krok we własną stronę.”

Pani macierzyństwu towarzyszy czasami poczucie porażki?

Bardzo rzadko bywam zadowolona z siebie. Jeśli jestem, są to tylko krótkie chwile. W przypadku macierzyństwa porażka to zbyt mocne słowo. Do mnie wraca poczucie winy, że nie uchroniłam Kuby przed traumą, jaką było nie tylko rozstanie z jego ojcem, ale też sytuacja, w której kontaktu z ojcem obecnie nie ma. Nie chcę wchodzić w szczegóły, ale bardzo trudno będzie Kubie zbudować autorytet ojca. Życie i mnie samej nie oszczędziło w dzieciństwie. I z własnego doświadczenia wiem, że choć dzieci potrafią radzić sobie z emocjami, nie jest to łatwe.

Jest Pani zwolenniczką bezstresowego wychowania?

Jestem emerytowaną zawodniczką tenisa. Stres trzeba odczarować. Nie ma życia ani grania bez stresu. To po pierwsze. Dzieci potrzebują wytyczonych granic, mimo że z nimi walczą, że się na nas – rodziców – wściekają, gdy na przykład zabraniamy im przeklinać. Nie lubię niesamodzielnych narcystycznych dorosłych, więc co prawda kocham dzieci bezwarunkowo, ale też od nich wymagam.

kto pomaga Pani w chwilach, gdy pojawiają się rodzicielskie wątpliwości?

Brat ze szwagierką cudownie wychowują swoje dzieci i są dla mnie wzorem rodzicielstwa. Gdy pojawiają się u mnie pytania i chwilę zwątpienia, zawsze się ich radzę, bo wiem, że usłyszę coś mądrego, co rozwieje moje dylematy. Poza tym korzystam z pomocy ludzi z mojego otoczenia: rodziców dzieci, z którymi mój syn chodzi do szkoły, przyjaciółek i czasem psychologa. Sama zaś od dwóch lat chodzę znów na terapię. Bo prawda jest taka, że najpierw powinniśmy pracować nad sobą, a dopiero później wymagać od innych.

A dlaczego nie powinno wychowywać się dzieci w kulcie przodków?

Nie ma co ich przytłaczać kultem prababci, babci czy stryja. A poza tym to, że ktoś był naszym przodkiem, nie oznacza, że był idealny czy nieomylny. Większość bardzo lubi idealizować innych. Oczywiście, trzeba opowiadać dzieciom o rodzinie, o tym, skąd pochodzą, ale absolutnie nie dominować i dać dzieciom iść własną drogą.

Rozmowa z Panią nie rozwiała moich wątpliwości, czy macierzyństwo ma więcej dobrych, czy złych stron.

Mój bilans wychodzi zdecydowanie pozytywnie. Ale nie mówię tego dlatego, że chcę agitować osoby bezdzietne do tego, żeby zdecydowały się na dzieci. Nie każda kobieta musi być mamą, nie każdy mężczyzna musi być ojcem. Doskonale rozumiem decyzje, że ludzie nie decydują się na potomstwo. I szczerze? Czasami zdarza mi się zazdrościć bezdzietnym koleżankom, w których życiu jest więcej spontaniczności. Mogą na przykład korzystać z tanich lotów i z dnia na dzień polecieć za grosze do Włoch i poświęcić się sztuce na sto procent, nie mając w tyle głowy, że zostawiły w domu dziecko, które możliwe, że właśnie bardzo je potrzebuje. Tak… Pojawiają się we mnie takie chwile zazdrości, ale na szczęście są one bardzo rzadkie.