Bliżej siebie, bliżej dziecka

Kikimora

ilustracja: Martyna Wójcik

Dziecko najbardziej na świecie chce poznać rodziców. Dlatego dobrze najpierw uświadomić sobie, co jest dla nas ważne, bo wtedy łatwiej powiedzieć o tym dziecku. O tym, co pomaga rodzicom w wychowaniu dzieci, rozmawiamy z psychoterapeutami i trenerami pracującymi z dziećmi.

Rozmawiała KATARZYNA SZERSZEŃ

Ilustracja MARTYNA WÓJCIK

Czy żyjemy w czasach kultu dziecka?
Krzysztof Górski: Przez całe wieki dziecko było pomijane i nie było traktowane podmiotowo. Dopiero w XIX i XX w. to się zaczęło stopniowo zmieniać – dziecko i dzieciństwo zaczęły być ważne. Dziecko zaczęto traktować z godnością między innymi za sprawą Janusza Korczaka, którego myśl w Polsce wciąż jest niedoceniana. Nie wiem, czy można powiedzieć, że dziś panuje kult dziecka. Rodzice raczej poszukują odpowiedzi na pytanie, jak wychowywać dzieci.

Magdalena Bylka-Górska: Dzisiejsi rodzice często sami wychowali się w rodzinach, w których dziecko miało być posłuszne, grzeczne i miało spełniać wymagania rodziców. Hierarchia była oczywista. Jeżeli zatem w dzieciństwie musieliśmy być tylko posłuszni i nikt nie pytał nas o zdanie, to teraz się zastanawiamy, jak rozpoznać potrzeby dziecka, pokazać mu, że jest dla nas ważne. I często się zdarza, że rodzice tak mocno skupiają się na potrzebach dziecka, że nie rozróżniają jego potrzeb od zachcianek. Tak bardzo chcą, by dziecko czuło się ważne i kochane, że szala przechyla się w stronę drugiej skrajności: rodzice zapominają o sobie, bo przecież sami w dzieciństwie nie nauczyli się rozpoznawać swoich potrzeb.

Jakich wskazówek poszukują rodzice?
M. B.-G.: Doświadczeniem rodziców, którzy biorą udział w naszych warsztatach, były nierzadko nakazy, straszenie, kary często cielesne, wzbudzanie poczucia winy, a to wszystko po to, by uzyskać posłuszeństwo. Do tego była szkoła, w której nauczyciel autorytarnie o wszystkim decydował. I teraz ci ludzie zostają rodzicami i nie chcą stosować takich kar, jakich sami doświadczyli, ale nie wiedzą, jak nakłonić dziecko do współpracy.

K.G.: Rodzice małych dzieci najczęściej opowiadają o takiej sytuacji: jest rano, wstajemy, spieszymy się, bo musimy wyjść z domu na czas, a dziecko nie chce się ubrać, bawi się. Co wtedy zrobić, żeby posłuchało, bez krzyku i wrzasku? Często rodzice w takiej sytuacji czują się bezradni, pojawia się krzyk i groźba lub rezygnacja. Warto wtedy być blisko swoich potrzeb i potrzeb dziecka. Można powiedzieć, schodząc do poziomu dziecka: „Widzę, że się bawisz, a mnie zależy na tym, żeby już wyjść”. I zapytać: „Co tu zrobić, żebyśmy wyszli?”. Może się wtedy zdarzyć, że dziecko odpowie: „Chcę się jeszcze pobawić”, na to rodzic może powiedzieć: „Co ty na to, byś zbudował wieżę do końca, a potem założysz buty”. Warto też nazywać pragnienia swoje i dziecka, np.: „Chciałbym, żebyś mógł się jeszcze dłużej pobawić, byłoby fajnie… ale za 20 minut musimy być w przedszkolu”. Nie mam tu jednej recepty, jak zachęcić dziecko do wyjścia z domu, ale kluczem jest kontakt ze swoimi potrzebami i potrzebami dziecka i otwarty dialog.

No właśnie, dzieci często zupełnie inaczej reagują na nasze słowa, niż oczekujemy. Mówimy coś, a wydaje się, że dziecko tego nie rozumie.
M. B.-G.: Jedną z głównych potrzeb dzieci jest potrzeba poznania swojego rodzica. Dlatego kilkulatek będzie wielokrotnie próbował – bo on potrzebuje bardzo wielu powtórzeń, żeby sprawdzić, czy naprawdę mamie zależy na tym, żeby np. nie wylewał wody z wanny, kiedy się kąpie. I tak będzie sprawdzać i sprawdzać. W takiej sytuacji dziecko potrzebuje usłyszeć „nie” i w ten sposób poznać rodzica.

K.G.: Kluczem w relacji rodzic-dziecko jest to, że najpierw jest potrzebny kontakt rodzica z samym sobą. Jeżeli ja jako rodzic wiem, na czym mi zależy, czego chcę, co jest dla mnie ważne, to łatwiej mi to przekazać dziecku. Paradoksalnie łatwiej mi wtedy zobaczyć, czego potrzebuje dziecko i coś z tym zrobić. Mogę zdecydować, że albo moja potrzeba będzie teraz realizowana, albo dziecka. Jeśli jednak wybiorę realizację swojej potrzeby powinienem przyjąć frustrację dziecka. Decyzja rodzica jest probierzem bezpieczeństwa dla dziecka. Rodzic może też szukać pośredniej drogi, tzn. zauważyć i nazwać zarówno swoje potrzeby, jak i dziecka i porozmawiać o tym, jak te potrzeby zaspokoić.

Jak rozumieć stwierdzenie, że dzieci, które dobrze się czują, dobrze się zachowują? Czy chodzi tu o ich odczucia w konkretnej sytuacji?
K.G.: Myślę, że chodzi bardziej o poczucie długofalowe niż w danej chwili. Muszą tu być spełnione pewne warunki: rodzic jest obecny przy dziecku, ma z nim kontakt, stara się widzieć i rozumieć jego potrzeby i reagować na nie. A dziecko czuje, że może przyjść do rodzica z różnymi problemami, nawet tymi najtrudniejszymi.

M. B.-G.: Warto, aby rodzic przyjął uczucia dziecka i nie zaprzeczał im. Dzięki temu negatywne odczucia nie są odkładane. W dobrym samopoczuciu dziecka chodzi o możliwość przeżywania przez niego różnych uczuć, zarówno tych trudnych, jak i radosnych. Żyjemy w społeczeństwie nadmiaru, gdzie dzieci są bombardowane chęcią posiadania mnóstwa różnych zabawek. I nie chodzi o to, żeby zaspokajać wszystkie ich zachcianki.

Czy to oznacza, że jeżeli dziecko jest „niegrzeczne”, to chce nam coś w ten sposób zasygnalizować?
M. B.-G.: Tak. Dzieci często po prostu dopominają się tego, na czym im zależy. Frustracja i złość świadczą o niezaspokojonych potrzebach dziecka, o tym, że jest ono np. zmęczone, potrzebuje być zauważone przez rodzica, w przedszkolu miało trudną sytuację z kolegą. Sformułowanie, że „dziecko musi dobrze się czuć” może zamienić się w takie niebezpieczeństwo, że jak będziemy się starali, żeby dziecko dobrze się czuło i było grzeczne, zapomnimy, że może ono właśnie przeżywać rozwojowe frustracje czy trudności. Poza tym, nie jesteśmy w stanie sprawić, żeby nasze dzieci się non stop dobrze czuły. Jeżeli rodzic jest bardzo na to nastawiony, to może to właśnie wyglądać na kult dziecka.

K.G.: Weźmy dwulatka: co to znaczy, że dwulatek się dobrze czuje? On potrzebuje sprawdzać, jakie są jego możliwości, chce się buntować, nie chce robić tego, o co rodzic prosi, najlepiej chcieć wszystkiego zupełnie odwrotnego niż rodzic. To znaczy, że dwulatek dobrze się czuje, gdy ma przestrzeń do buntowania się. Tak samo zresztą ma nastolatek, też potrzebuje przestrzeni do buntu. Szczególnie w pewne etapy rozwoju wpisane są niegrzeczność, buntowanie się i wyrażanie złości.

Czy w takim razie powinniśmy wychowywać dzieci tak, by wiedziały, że nie zawsze muszą być grzeczne?

K.G.: Zgadzam się, jednak potrzebne są właściwe proporcje. Możemy sobie wyobrazić rodzica, który był wychowany jako ten grzeczny, nie mógł wyrażać złości, nie mógł się sprzeciwiać ani dbać o swoje potrzeby. I teraz on ma swoje dziecko i myśli – często podświadomie – moje dziecko będzie mogło teraz się złościć i wściekać. Taki rodzic zapomina, że czasem trzeba postawić dziecku granicę w wyrażaniu złości. Rodzic, któremu czegoś zabrakło w dzieciństwie, często chce to z nadmiarem dać swojemu dziecku.

A jak to działa w przypadku bardzo małych dzieci? Czy można rozpieścić niemowlaka, „zepsuć” dziecko na samym początku? Czy to w ogóle jest możliwe?

K.G.: Myślę, że każdy z nas rodziców coś zepsuje, bo nie jesteśmy idealni. Szczególnie we wczesnym niemowlęctwie dziecko potrzebuje, żeby jego potrzeby były w pełni zaspokajane. Ale czy można rozpieścić dziecko przez to, że da mu się tego za dużo? Cóż, dziecko po prostu potrzebuje dużo noszenia, przytulania, karmienia, kontaktu fizycznego, reakcji, uśmiechania się do niego, reagowania na mimikę, na płacz, na uśmiech. Przez pierwsze lata dziecko buduje relację z matką lub z głównym opiekunem w ten sposób, że przegląda się w ich twarzy i poznaje siebie.

M. B.-G.: Przeprowadzono kiedyś taki eksperyment: w pierwszej sytuacji matka małego dziecka patrzyła na nie i odpowiadała wzrokiem, mimiką, gestami w naturalny sposób. W drugiej sytuacji matka miała twarz unieruchomioną, nie odpowiadała na gesty dziecka. Za pierwszym razem dziecko się uśmiechało, widać było, że rozkwita. W drugim przypadku widać było, że dziecko wpada w panikę, spazmatyczny płacz, bo domaga się reakcji rodzica. Matki przerywały ten eksperyment, bo widziały, że ich dzieci cierpią.

Chciałabym poruszyć wątek konsekwencji w wychowaniu. Czy naprawdę należy być konsekwentnym w wychowaniu dzieci?
M. B.-G.: Konsekwencja – to słowo łatwiej zrozumieć, kiedy sięgniemy do jego źródła. Konsekwencja to następstwo, następujące po sobie czynności, np. dotknięcie gorącego powoduje oparzenie, a w bałaganie trudno coś znaleźć. W wychowaniu nie trzeba się bać zmiany zdania, nie musimy zawsze ustanawiać sztywnych zasad. Czasami przyjemnie jest zrobić coś inaczej niż zwykle. Choć zasady rzeczywiście bardzo pomagają w sytuacjach takich jak organizacja poranków czy wieczorów. W ogóle rutyna pomaga zarówno dzieciom, jak i dorosłym. Tylko trzeba cały czas sprawdzać, czy wszystko odbywa się w zgodzie z naszymi potrzebami.

K.G.: Konsekwencja jest potrzebna, ale ważne, by nie była bezmyślna. Na przykład: wieczorem mamy zasadę, że czytamy bajki do godziny 21. Najpierw jest kolacja, kąpanie, szykowanie do snu i jeśli dzieci przedłużą te przygotowania, to wtedy czytania książek nie będzie. To ich wybór. A jeżeli np. fabuła książki tak wciągnie rodzica i dziecko, to dlaczego nie odstąpić od zasady i nie poczytać dłużej? To taka niekonsekwencja, która idzie za potrzebami rodzica i dziecka.

Czyli konsekwencja tak, ale nie za wszelką cenę?

K.G.: Tak. Nie ma jednego modelu rodzicielstwa. W naszym rozumieniu jeden rodzic będzie musiał być bardziej konsekwentny, drugi mniej. Jedno dziecko będzie potrzebowało postawienia większej ilości granic, a drugie mniejszej. Nie ma na to gotowej recepty.

M. B.-G.: Bliskie jest mi takie podejście, że najpierw rodzic określa swoje granice i jak już je zna, to może zakomunikować je drugiemu człowiekowi. Bo najważniejsze, aby dziecko poznawało swojego rodzica i dzięki tej relacji mogło się rozwijać. Uczyć się, że może powiedzieć, na czym mu zależy, na co się nie zgadza, ale bez obrażania, szantażu, gróźb czy manipulacji.

Chyba wszyscy rodzice się zastanawiają, co jest ważniejsze: ilość czy jakość spędzanego czasu z dzieckiem?
M. B.-G.: Ważna jest prawdziwa obecność i reagowanie na potrzeby dziecka – płacz, chęć zabawy, zobaczenia rysunku, które dziecko nam przynosi. Jeśli jestem z dzieckiem 24 godziny na dobę, to nie jestem w stanie zapewnić mu swojej stuprocentowej obecności przez cały czas. Jednak jeśli w tym czasie rodzic jest dostępny, to dziecko ma kontakt z nim, a to jest bardzo ważne.

K.G.: Przy bardzo małym dziecku sama jakość nie wystarczy. Dużo czasu spędzonego razem pozwala nawiązać z nim głębszą więź. Z doświadczenia wiem, że z dzieckiem, z którym w okresie niemowlęctwa spędzałem więcej czasu, ma lepszą więź niż z tym, z którym tego czasu spędzało się mniej. Tego nie da się później nadrobić. Ten czas, którego potrzebuje dziecko do wytworzenia więzi, stopniowo się skraca, bo dzieci idą do przedszkola, potem do szkoły, zaczynają mieć swój własny świat. I wtedy jakość wspólnego czasu zyskuje jeszcze bardziej na znaczeniu.

Magdalena Bylka-Górska i Krzysztof Górski

Magdalena Bylka-Górska, psychoterapeutka i trenerka umiejętności psychospołecznych, Krzysztof Górski, psychoterapeuta i trener. W fundacji sto pociech prowadzą warsztaty i grupy wsparcia dla mam, ojców i rodziców oraz konsultacje psychologiczne. Są rodzicami trzech córek.