Nie jestem wzorowym ojcem

Kikimora 

Przez długi czas kojarzony jedynie z głosu, który jak sam mówi, „obijał się ludziom o uszy”. Tekściarz, satyryk i poeta. Parę lat temu z radia wskoczył na parkiet, by zaprezentować swoje ruchy taneczne – tak poznała go cała Polska. W wywiadach opowiada głównie o kobietach, książkach i żużlu. Ewentualnie o jazzie. A tutaj, proszę bardzo, magazyn dla rodziców zamawia rozmowę o dzieciach i dzieciństwie. Na szczęście każdy miał dzieciństwo. A Rafał Bryndal ma również syna.

wywiad AGATA NAPIÓRSKA

ilustracje ADA BUCHHOLC

Kikimora

Twój syn ma 23 lata i od znajomych wiem, że jest całkiem fajnym chłopakiem. Jednym słowem, udało Ci się go wychować. Jak to się robi?

Nigdy nie czytałem poradników spod znaku: co zrobić, żeby dziecko było takie czy owakie. Po prostu, jak zresztą we wszystkim, kieruję się intuicją. Nie wychowuję swojego syna, ja żyję, a on żyje przy mnie. Kiedy ktoś mnie pyta, a pytają mnie często, co zrobić, by dziecko czytało, odpowiadam: sam musisz czytać. Nigdy nie namawiałem mojego syna, żeby na przykład słuchał jazzu. Ja słucham jazzu, więc Tymek siłą rzeczy też zaczął.

Czy na małe dziecko powinno się chuchać i dmuchać?

Jak ja tego nie lubię! Jak ktoś staje nad dzieckiem i wydaje te dźwiękonaśladowcze odgłosy: ti-ti-ti- -ti-ti! I w kółko o tym dziecku mówi. Naprawdę można umrzeć z nudów… Rozumiem, że przyjście na świat dziecka to ważny etap i człowiek tym żyje, ale chyba ważniejsze, żeby żyć własnym życiem, a dziecko może w nim zwyczajnie uczestniczyć. Nie przypominam sobie, żebyśmy kiedyś w towarzystwie ciągle i nieustannie mówili o Tymku. Jak był mały, zabierałem go wszędzie. Jechaliśmy na koncert Atrakcyjnego Kazimierza, a on jechał z nami i bawił się za konsoletą. Mamy takie zdjęcia, miał wtedy dwa albo trzy latka. Zresztą podobnie było w moim dzieciństwie – rodzice szanowani lekarze, imprezy u nas w domu były zacne. Pamiętam, że zwijało się dywan i pan Henryk przygrywał na pianinie do tańca. Dzieci jakoś zawsze znajdowały sobie miejsce, nikt nam specjalnych rozrywek nie organizował. Taka wyluzowana atmosfera dobrze wpływa na rozwój dziecka.

Kiedy zrozumiałeś, że jesteś ojcem?

Tymek urodził się w Toronto, mieszkaliśmy wtedy przez parę lat w Kanadzie. Tam jest świetnie rozwinięty system socjalny. Do tego stopnia, że nie można odebrać dziecka ze szpitala, jak się nie ma fotelika samochodowego, trzeba przyjść i ten fotelik pokazać. Trochę trwały te machinacje ze zdobyciem fotelika, bo oczywiście my o tym nie wiedzieliśmy, ale kiedy się już udało i zainstalowałem Tymka w samochodzie, spojrzałem na niego i pomyślałem: no, to teraz jest z nami taki mały koleś. Wtedy poczułem, że jest mój. I poczułem się za niego odpowiedzialny. Było 20 grudnia, akurat położyliśmy go sobie pod choinką. Niedługo potem moja żona miała problemy z pokarmem, i to ja go karmiłem z butelki przez dwa tygodnie. To bardzo zbliża. Spędzałem z synem każdą wolną chwilę – ja na rolkach, on w wózku. Później, już po powrocie do Warszawy, Dorota szybko znalazła pracę jako prawnik, a ja pracowałem jako freelancer. Dzieliliśmy się obowiązkami w opiece nad synem. Dziecko potrafi nieźle zorganizować życie. Ustawia rytm dnia: rano trzeba wstać bez względu na wszystko i odprowadzić do szkoły, potem odebrać, zawieźć na lekcję muzyki. A w międzyczasie załatwia się swoje sprawy. Gdy dziecko się usamodzielnia, dopiero dociera do ciebie, jak te rutynowe czynności porządkują życie. Teraz jesteśmy wprawdzie w ciągłym kontakcie, ale już nie mam takich obowiązków – czasem pomogę mu zawieźć kontrabas na koncert…

Słyszałam, że widuje się Was razem na imprezach…

Nie jestem wzorowym ojcem. Ale skoro mój dorosły już syn dzwoni do mnie w środku nocy i mówi: „Tato, jest dobra impreza, może byś wpadł?”, mało tego, wciąż lubi jeździć z nami na wakacje – to chyba znaczy, że się dogadujemy. Na pewno nie jestem ojcem idealnym, ale zawsze starałem się, by nie zawieść mojego syna. Teraz jest tyle rozwalonych małżeństw, czasami słucham utyskiwań moich koleżanek, które samotnie wychowują dzieci. I najgorsze jest to, że ojcowie obiecują dzieciom, że przyjadą, że odwiedzą, a potem wypada im jakaś praca czy spotkanie. To jest najgorsze, co można zrobić, nadwerężyć zaufanie dziecka.

A co jest najważniejsze w byciu ojcem?

To coś, co mnie napędza do działania. Wiem, że mam w nim najlepszego przyjaciela. Dla mnie najważniejsze jest to, że mogę porozmawiać z moim synem o rzeczach, o których ja nie rozmawiałem ze swoim ojcem.

Na przykład o dziewczynach?

Tak, również oczywiście i o tym. Myślę, że jesteśmy blisko, bo robimy to samo i lubimy te same rzeczy, słuchamy tej samej muzyk Dla kontrastu, porównam to do sytuacji w „Wojnie domowej”, gdzie pan Kazimierz Rudzki był diametralnie różny od swojego syna. Teraz do końca nie wiem, jak to jest: czy w dzisiejszych czasach my chcemy czuć się ciągle młodzi i przez to stajemy się infantylni, czy dzieci teraz szybciej dojrzewają?

A może to działa w dwie strony i spotkaliście się pośrodku?

Może. Szczerze powiedziawszy, ja bardzo późno dojrzałem. Właściwie to ciągle jeszcze nie czuję się dojrzały. Tymek z kolei wie, czego chce, bardzo mi tym imponuje. Trzy lata temu postanowił, że zmieni kierunek studiów i dostał się ze świetnym wynikiem na nowe media na warszawskiej ASP. Dzisiaj dzieciaki w wieku 20 lat przeżywają to, co ja przeżywałem po 30. Bo teraz jest takie ciśnienie, żeby do trzydziestki się dorobić, wziąć kredyt i tak dalej, to podchodzi pod zniewolenie. Mam nadzieję, że Tymek nie da się w to wkręcić. Kiedy ja studiowałem prawo, nie było wyścigu szczurów, można było studiować, żeby się czegoś nauczyć.

A pamiętasz, jak to było w czasach Twojej podstawówki? Czytałam ostatnio „Tracę ciepło” Łukasza Orbitowskiego i uświadomiłam sobie, że podstawówka to był horror, walka o przetrwanie, gdzie liczyli się najsilniejsi.

Byłem bardzo wstydliwym chłopcem, zawsze trzymałem się na uboczu. Taki w okularach, co siedzi z boku. Chociaż nie byłem żadną zakałą klasową ani pośmiewiskiem. Nauczycielka mnie bardzo lubiła i nazywała mnie „Jabłuszkiem”. Nienawidziłem jej za to, bo nie chciałem w oczach klasy uchodzić za mięczaka. Ale tak naprawdę wychowywałem się na podwórku, w kółko graliśmy w piłkę i w hokeja. Przez chwilę byłem w harcerstwie, ale kogoś tam popchnąłem, on się przewrócił i jakoś się skończyło. Miałem też epizod kościelny – byłem ministrantem. Babcia mi kazała. Uszyła mi komżę i przez krótki czas służyłem do mszy. Strasznie mało pamiętam ze swojego dzieciństwa. Mam bardzo słabą pamięć. Może na starość mi się wszystko przypomni?

A pamiętasz, kim chciałeś zostać, jak byłeś mały?

Zawsze marzyłem, żeby wykonywać pracę, która wiąże się z przebywaniem w kabinie. No wiesz: kierowca TIR-a, pilot, kapitan, operator koparki… Tak, żeby odizolować się od świata i ludzi.

To poniekąd Ci się udało, didżejka radiowa to taka trochę kabina.