Najlepsze życiowe decyzje

KIkimora

Rafał Skarżycki na co dzień pisze książki i scenariusze komiksowe. Wraz ze swoim przyjacielem z dzieciństwa Tomkiem Leśniakiem już w liceum stworzyli kultową serię komiksową – „Jeża Jerzego”. Nieco później powstał „Tymek i mistrz”. Teraz pracują nad kolejną częścią serii „Hej, Jędrek!”. Rafał opowiedział nam o swoich zabawach z dzieciństwa i wychowywaniu dwóch córek.

Wywiad AGATA NAPIÓRSKA

Zdjęcia PAWEŁ STARZEC

 

Jakie jest Twoje najwcześniejsze wspomnienie z dzieciństwa?

Pod przysięgą nie zeznałbym, że to faktycznie najwcześniejsze wspomnienie, ale kiedy próbuję sięgnąć tak daleko wstecz, przypomina mi się baśń o Królowej Śniegu, którą opowiadała mi moja mama. Mialem kilka lat. Opowieść budziła we mnie mnóstwo emocji: zachwyt, przerażenie, poruszenie, ciekawość, co będzie dalej, ogromne współczucie dla Gerdy, złość na Kaja, obawę i jednoczesną litość dla samotności Królowej Śniegu. I to wszystko było bardziej realne niż pokój, ja czy mama, której głos wyczarowywał wszystkie te niezwykłości.

Mama opowiadała Ci baśnie i bajki, czy raczej czytała?

I opowiadała, i czytała. Czytanie bardzo mi się podobało. Kazałem sobie czytać książeczki tak często, że umiałem je na pamięć i mogłem odgrywać samodzielne „czytanie” (głównie te z serii „Poczytaj mi Mamo”). Dzięki temu dość szybko nauczyłem się naprawdę czytać. Kiedy miałem cztery lata, radziłem już sobie sam.

Jakim byłeś dzieckiem?

Mało kłopotliwym. Nie wybrzydzałem przy jedzeniu – a biorąc pod uwagę, że w tamtych czasach z różnorodnością potraw mieliśmy kłopot – to była wielka zaleta. Potrafiłem też długo zajmować się sam sobą. Bawiłem się żołnierzykami (ich przemarsz przez całe mieszkanie potrafił zająć mi cały dzień, z przerwami wyłącznie na posiłki i wizyty w toalecie), grałem w kapsle (już w przedszkolu przeżywałem Wyścig Pokoju i razem z kolegami z podwórka ścigaliśmy się kapslami na trasach prowadzących po krawężnikach). Bardzo lubiłem kopać piłkę. Fascynowały mnie też boks i zapasy. Rodzice „trenowali” mnie w tych dwóch sportach. Prosili jednak, żebym nie korzystał z tych umiejętności w zabawach z kolegami w przedszkolu. Prawie udało mi się w całości spełnić tę prośbę. W przedszkolu zaliczyłem tylko jedną poważną bójkę. W podstawówce zakaz łamałem częściej.

Sztuki walki trenujesz do dzisiaj, a jak to było z pisaniem? Kiedy podjąłeś swoje pierwsze próby?

W przedszkolu i na początku szkoły podstawowej marzenia zawodowe miałem całkiem w porządku. Oscylowały między pilotem samolotu a kierowcą śmieciarki, ewentualnie ciężarówki (swoje zrobił film „Konwój”). Gdzieś w okolicach piątej, szóstej klasy podstawówki pomyślałem sobie, że fajnie byłoby pisać książki. Czytałem wtedy dużo i przyjemność z czytania była większa, niż przyjemność z grania w piłkę. Mniej więcej wtedy zacząłem spisywać swoje pierwsze próby w supertajnym zeszycie. Początkowo były to skecze i opowiadania. Zeszycik i jego następcy towarzyszyli mi do końca szkoły podstawowej i na początku liceum (w ramach zajęć w pierwszej klasie uczyliśmy się maszynopisania; wtedy kupiłem własną maszynę do pisania i od tej pory zamęczałem domowników i sąsiadów jej stukotem aż do studiów, kiedy przerzuciłem się na komputer). W liceum oprócz prozy próbowałem pisać poezję, ale na szczęście dość szybko zorientowałem się, że to nie jest moja droga.

Jesteś jedynakiem?

Przez osiem lat byłem jedynakiem. Potem pojawiła się moja siostra Magda. Pamiętam, że z dużą niecierpliwością czekałem na jej narodziny. W głowie ułożyłem sobie chytry plan. Siostra miała grać na bramce (wiadomo, z obsadzeniem tej pozycji na podwórku zawsze był największy problem). Kiedy tylko zobaczyłem ją w domu, zrozumiałem że z planu nici, przynajmniej przez kilka najbliższych lat. Udało mi się jednak jakoś to przepracować. Nawet gdy już siostra podrosła, nie zmuszałem jej do gry w piłkę.

Czy z osiem lat młodszą siostrą da się w ogóle bawić? Musiałeś się nią opiekować, czy znaleźliście jakieś wspólne zainteresowania i zabawy?

Da się. Na pewno nie tak często, jak z kumplami i z czasem mniej (kiedy miałem 16 lat, to siostra 8, więc wtedy tych punktów wspólnych faktycznie za dużo nie było), ale się udawało. Pomagałem rodzicom, ale nie byłem jakoś specjalnie obciążony opieką nad młodszą siostrą.

Pamiętasz jakieś Wasze ulubione zabawy? Zarówno te z siostrą, jak i te na podwórku z kolegami? Gdy siostra była malutka, większość zabaw oparta była na teatrzyku, albo na dopasowaniu gestu do słowa. Na przykład mówiłem: „tak, tak”, albo „nie, nie”, albo „może”, pokazując odpowiednie ruchy głową, a siostra próbowała to powtórzyć. Czasami też ją „wkręcałem” i do „tak, tak” pokazywałem kręcenie głową. Kiedy była starsza, częściej występowałem w roli korepetytora niż towarzysza zabaw. Pomagałem siostrze w lekcjach. Od zabaw miała koleżanki z podwórka, szkoły. Na podwórku w czasach wczesnej podstawówki królowała piłka nożna: z braku boiska grało się przy trzepaku, najczęściej w jedno podanie (wystarczyło trzech graczy), albo w słupek i poprzeczkę (od biedy można było grać samemu). Oprócz tego klasyka: gra w chowanego, podchody, berek, król skoczek, kapsle. Trasa i zbijany. Te emocje, gdy wygrany zabierał wystawiony kapsel! Zdarzało się też, że graliśmy z dziewczynami w gumę. Kiedy pojawiły się w naszej telewizji transmisje z NBA, wszyscy zapragnęliśmy grać w koszykówkę. Na podwórku, na jednym z drzew zamontowaliśmy chałupniczą obręcz, która robiła za kosz. Początkowo graliśmy piłką do nogi, potem któryś z chłopaków przyniósł prawdziwą piłkę do koszykówki. Mniej więcej w szóstej klasie dostałem od rodziców rękawice bokserskie. Był to początek regularnych turniejów podwórkowych. Długo walczyliśmy jedną ręką (bo mieliśmy do dyspozycji tylko moją parę rękawic). Rękawice były produkcji rosyjskiej, wypełniane trawą morską. Bardzo twarde. A że walczyliśmy bez ochraniacza na zęby, to te nasze pojedynki rzadko kiedy trwały pełną trzyminutową rundę. Później rodzice kolegi sprawili mu też parę rękawic. Od tej chwili walczyliśmy w pełni profesjonalnie. Przynajmniej w naszym mniemaniu. Z perspektywy czasu patrząc – cud, że nikt nie stracił zębów, nikt nie wylądował w szpitalu ze wstrząśnieniem mózgu.

To pewnie dzięki siostrze łatwiej Ci wychowywać dwie córki?

Trudno powiedzieć. Na pewno dzięki niej obecność lalek, lakierów do paznokci, czy głowy do czesania nie wydawał mi się czymś strasznie dziwnym. Doświadczenie rodzicielstwa jest jednak czymś innym, niż bycie starszym bratem. W inny sposób uczestniczy się w świecie dzieci, jest się dużo bardziej zaangażowanym, co dla mnie okazało się niesamowitym doświadczeniem: rozumienie świata dzieci zmusza do odstawienia na bok dorosłej perspektywy i jest porządnym fitnessem dla mózgu.

Jak wychowuje się dziewczynki?

Nie mam pojęcia. Jako tako ogarniam, jak się wychowywało Laurę, która teraz ma 20 lat i jak się wychowuje Emilkę, która teraz ma osiem i pół. W obu przypadkach staram się podążać za potrzebami dziewczyn. Każda jest inna. Coś co działało przy Laurze, nie ma przełożenia na Emilkę. Na takim bardzo ogólnym poziomie staram się je wspierać i zachęcać do próbowania różnych rzeczy; nie oglądania się na to, co powiedzą inni, wiary w siebie i doceniania swoich osiągnięć, podejmowania wyzwań – nawet trochę za trudnych. Wtedy moją rolą jest bycie siatką bezpieczeństwa. Chętnie grałem i gram z obiema w piłkę, np. Emilka sama ćwiczy karate, a mnie podpytywała o techniki brazylijskiego jiu jitsu. Ale kiedy miały ochotę pobawić się lalkami, to nie marudziłem, tylko byłem księżniczką. Najlepszą, na jaką było mnie stać.

Wiem, że z Tomkiem Leśniakiem, współautorem „Jeża Jerzego”, „Tymka i Mistrza” oraz serii „Hej, Jędrek”, znacie się od liceum. Jak zaczęła się Wasza współpraca? Siedliście w jednej ławce i wymyślaniem historii zabijaliście nudę na lekcjach?

Nasza współpraca zawodowa rozpoczęła się w trzeciej klasie. Wcześniej nie siedzieliśmy razem w jednej ławce. Później zresztą też nie zawsze. Chodziliśmy do szkoły z profilem autorskim i od trzeciej klasy każdy wybierał sobie własne zajęcia: ja byłem na profilu matematyczno-chemicznym, a Tomek na matematyczno-biologicznym. Kiedy przyszedł mi do głowy pomysł na komiks – Jeża Jerzego – to na początku go narysowałem. Miałem jednak dość dystansu do własnej twórczości, żeby dostrzec, że te rysunku do niczego się nie nadają. Tomek od początku był bardzo zaangażowany w rysowanie komiksów, śledził, co się dzieje na komiksowej scenie, więc naturalne wydawało mi się, żeby pokazać mu, co tam naskrobałem. Komiks mu się spodobał i poprosił o kolejne scenariusze. Tak się to zaczęło. Coraz więcej rozmawialiśmy, wspólnie wyjeżdżaliśmy na konwenty komiksowe i dość szybko ta „biznesowa” znajomość zmieniła się w normalną przyjaźń.

Przyjaźnicie się do dziś, ile to już lat? I dzisiaj obydwaj macie już własne dzieci. Ile miałeś lat, jak zdecydowałeś się zostać ojcem?

Z Tomkiem poznaliśmy się, gdy mieliśmy po 14 lat. Przyjaźnić się zaczęliśmy, mając lat 16. Teraz obaj mamy 39, więc to faktycznie kawał czasu. Można powiedzieć, że na ojcostwo decydowałem się dwa razy. Pierwszy raz, gdy poznałem moją żonę – z pierwszego małżeństwa miała córkę, Laurę (wtedy pięcioletnią), więc decyzja o związku była równocześnie decyzją o rodzicielstwie. Drugi raz decydowałem o ojcostwie, kiedy postanowiliśmy z żoną postarać się o drugie dziecko. I tak po jakimś czasie dołączyła do naszej gromadki Emilka. Te dwie decyzje są zdecydowanie jednymi z najlepszych, jakie w życiu podjąłem.

Wszystkie Wasze serie komiksowe i książkowe są dość chłopackie. Rozumiem, że inspiracje do scenariuszy czerpiesz z własnych doświadczeń z dzieciństwa?

Warto popatrzeć też, kiedy te serie powstawały. Jeż Jerzy, Tymek czy Mistrz to postaci, które wymyślałem, zanim jeszcze zostałem ojcem. Siłą rzeczy wykorzystywałem więc własne doświadczenia z dzieciństwa – doświadczenia chłopaka. W serii „Hej, Jędrek!” pojawia się już ważna bohaterka dziewczęca, a w dość konkretnie zarysowanych planach na najbliższą przyszłość mam książkę z dziewczyną w roli głównej. Generalnie, pisząc, jestem jak złodziej, który kradnie tam, gdzie tylko zobaczy coś wartościowego: własne doświadczenie jest punktem wyjścia, ale dzięki rodzicielstwu mam bezpośredni wgląd w dzieciństwo co najmniej dwóch osobników płci żeńskiej (bardziej pośrednio w przeżycia i doświadczenia koleżanek i kolegów córek). W twórczości przydaje się też wyobraźnia, a nie do przecenienia jest empatia, tylko dzięki niej można poczuć to, co czuje każda postać.

Co jest dla Ciebie najtrudniejsze w byciu ojcem?

Różne losowe wydarzenia sprawiły, że moje zaufanie do świata jest mocno ograniczone, w związku z tym największą trudność sprawia mi opanowanie własnych obaw i lęków związanych z tym, co złego może się przydarzyć. A wyobraźnia potrafi mi podsuwać mnóstwo scenariuszy. Staram się, na ile to możliwe, zachować racjonalność i rozróżnić, kiedy rzeczywiście trzeba zachować ostrożność. No i nie ograniczać dzieci własnymi lękami.
Kikimora