Mniej kariery, więcej oddychania

Kikimora

fot. Monika Kmita

Marcin Masecki jest pianistą i kompozytorem, który zgrabnie porusza się między gatunkami muzycznymi: klasyką, jazzem, muzyką eksperymentalną. Pochodzi z rodziny o muzycznych zainteresowaniach i te tradycje kontynuuje, muzykując ze swoją żoną Candi. Od trzech lat jest ojcem Róży.

wywiad AGATA NAPIÓRSKA 

zdjęcia MONIKA KMITA

 

Agata Napiórska: Jak Cię wychowano? Gdzie dorastałeś? Opowiedz, proszę, nieco o swoim dzieciństwie.

Marcin Masecki: Pierwsze siedem lat życia spędziłem w Kolumbii. Mieszkaliśmy z rodzicami w małym miasteczku Popayan. Ojciec wykładał grę na klarnecie na uniwersytecie. Było to dzieciństwo idealne. Przez cały rok temperatura wahała się między 24 a 28 stopni Celsjusza. Całe dnie spędzałem na zabawach z dziećmi przed domem. Od trzeciego roku życia z ojcem robiłem ćwiczenia z zakresu podstawowego kształcenia słuchu i harmonii. Po parę minut dziennie. Zostałem podświadomie, ale bardzo solidnie przygotowany do rozpoczęcia nauki gry na pianinie już w wieku siedmiu lat. Wtedy też rodzicie się rozwiedli i na półtora roku wylądowałem w San Francisco. Tam, podczas wycieczki do Disneylandu, oczarowała mnie muzyka grana przez ragtajmowego pianistę w westernowym barze. Chciałem grać tak jak on. Po latach, mniej lub bardziej dosłownie mi to się udało.

Czyli od dziecka chciałeś być muzykiem, i nigdy nie marzyłeś, żeby zostać kimś innym?

Od zawsze chciałem być muzykiem. Tak naprawdę nie miałem żadnego wyboru. Ani okazji do tego, żeby zadecydować inaczej. Mówię to z pełną sympatią. Jestem wdzięczny rodzicom za wczesne wykrycie konkretnych zdolności i stworzenie idealnych warunków do ich rozwoju.

Pamiętasz jakieś zabawy z dzieciństwa? Dzieciństwo w Kolumbii musiało być ciekawe!

Generalnie klimat był taki, że cały dzień bawiliśmy się na ulicy. Cały czas było ciepło i dzień miał równą liczbę godzin. Nie mieliśmy zbyt wiele pieniędzy, więc nie było wielkich atrakcji. Berek, gra w chowanego, bieganie z patykiem.

Twoja żona Candelaria również zajmuje się muzyką. Od trzech lat macie córeczkę. Jak spędzacie razem czas?

Bardzo różnie. Nie ma reguły. Czasem jeździmy razem na koncerty. Co śmieszne, Róża uwielbia uczestniczyć w życiu nocnym, okołokoncertowym. Zawsze ochoczo bije brawo. Uwielbia wszelkiego rodzaju imprezy. Ale oczywiście uwielbia też skakać przez godzinę na trampolinie.

Jak wychowujecie dziecko? Masz jakąś wizję dotyczącą jego przyszłości?

Nie mam wizji. Po prostu staram się być dobrym tatą. Moja córka ma dopiero trzy lata. Niebawem nastąpi moment, w którym będę badał jej naturalne skłonności i ewentualnie pomagał w ich realizacji.

Czy jest coś, co chciałbyś przekazać swojemu dziecku?

Nie wiem tego. Na pewno miłość.

Kikimora

fot. Monika Kmita

Co jest najtrudniejsze w wychowaniu dziecka?

To są powszechnie znane prawdy. Sprostanie potrzebom dziecka, traktowanie ich na poważnie, uważne słuchanie, pełna empatia. Ale też definiowanie świata, pokazywanie, gdzie coś się zaczyna, a gdzie kończy. To jest ogromna odpowiedzialność i wiąże się ze skrajnymi emocjami. Razem przechodzimy przez poważne kryzysy i wielkie uniesienia. Ciężko to zwerbalizować bez użycia poezji.

Jak wygląda wychowanie dziecka w rodzinie wielokulturowej? Czy dbacie o to, by Róża uczyła się obydwu języków, poznawała zarówno tradycje polskie, jak i argentyńskie? Jakie konkretnie?

Ja mówię do Róży po polsku, a Candi po angielsku (pochodzi z irlandzkiej rodziny). Hiszpański pojawia się, kiedy jeździmy do Argentyny. Wiele polskich tradycji pokrywa się z argentyńskimi. Oba kraje są w większości katolickie. Tyle że tam w wigilię Bożego Narodzenia jest upał i trzeba pić lemoniadę.

Czy widzicie wyraźne różnice w sposobie podejścia do dzieci w Polsce i w Argentynie?

Argentyński model jest dużo bardziej zrelaksowany. W ogóle w podejściu do życia, co się również przekłada na dzieci. Mniej rygoru, mniej dyscypliny, mniej pracoholizmu, mniej kariery, więcej oddychania, telefonów do przyjaciół, siedzenia na ławce, uśmiechania się do nieznajomych…

Jak dzielicie się obowiązkami z Twoją partnerką?

Po równo. Oprócz takich, które wymagają płynnego posługiwania się językiem polskim. Candi pochodzi z Argentyny, dlatego wszystkie rzeczy, które wymagają zaawansowanego języka polskiego, załatwiam ja, to znaczy sprawy w urzędach, ZUS-ie, bankach itd. Natomiast córką zajmujemy się po równo, gotujemy na zmianę, a sprzątamy razem. Candi bardziej ogarnia ogródek i roślinki, ja natomiast raczej wymieniam żarówki i bezpieczniki. Poza tym naprawdę po równo.

Na koniec jeszcze moje ulubione pytanie. Jak motywujesz się do pracy? Czy są takie chwile, że Ci się nie chce? I co wtedy robisz?

Nie ma takich chwil. Uwielbiam pracować. Mam to szczęście, że moja praca jest również moją pasją. Muszę wręcz uważać, żeby się nie przepracować, czyli przepasjować.

Kikimora

fot. Monika Kmita